Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Koczy (Unia Oświęcim): Serce ciągnie do gry, ale rozsądek nakazuje coś innego [ZDJĘCIA]

Jerzy Zaborski
Jerzy Zaborski
Wojciech Koczy (z prawej), mimo niewielkiego wzrostu, nie bał się ostrej walki pod bandami z bardziej od siebie zbudowanymi fizycznie rywalami.
Wojciech Koczy (z prawej), mimo niewielkiego wzrostu, nie bał się ostrej walki pod bandami z bardziej od siebie zbudowanymi fizycznie rywalami. Fot. Jerzy Zaborski
Rozmowa z 21-letnim WOJCIECHEM KOCZYM, byłym już napastnikiem hokejowej drużyny Unii Oświęcim

- Jeszcze nie poznał Pan dobrze seniorskiego grania, a już zdecydował się na zakończenie przygody z hokejem. Co się złożyło na taką decyzję?

- Życie boleśnie weryfikuje plany, nie tylko sportowe. Musiałem zdecydować się na takie rozwiązanie. Być może trzeba sobie poszukać nowego zajęcia. Biję się z myślami, ale muszę sobie wszystko w głowie poukładać. Może jeszcze wrócę do hokeja, który bardzo kocham. Na razie jednak „stop”.

- W poprzednim roku kilku wychowanków oświęcimskiego klubu zrezygnowało z uprawiania sportu, bo Unia miała spore kłopoty finansowe. Jednak w zakończonym sezonie nie było słychać o dużych zatorach płacowych wobec zawodników.
- Może sprawy finansowe odłóżmy na bok. Skoncentrowałbym się na sprawach sportowych. Fakty są takie, że nie dostawałem zbyt wielu szans pokazania się na lodzie.

- Jak kto? Przecież w statystykach ma Pan rozegranych 19 spotkań?
- Podobno z liczbami się nie polemizuje, ale w moim przypadku statystyki kłamią. Tak naprawdę w całości rozegrałem trzy spośród czterech meczów przeciwko sosnowieckiej SMS, czyli zdecydowanemu outsiderowi rozgrywek, w którym jedyna niewiadomą były rozmiary naszego zwycięstwa. W pozostałych spotkaniach wyznaczonych w protokołach, grywałem głównie epizody. Uzbierało się tego może pół tercji w każdym meczu.

- W analizach meczów z trenerem Josefem Doboszem można było usłyszeć o Pana nadwadze, z którą podobno nie chciał walczyć.

- Myślę, że wysuwanie takich argumentów jest po prostu śmieszne. Przecież zawodnika nie rozlicza się z wagi, czy z urody, tylko z tego, jaką pracę wykonuje na lodzie. Przecież z taką wagą, jaką wytykało mi się w seniorach, grałem także w poprzednim sezonie w juniorach. Tam, w związku ze skromną kadrą, rozgrywaliśmy całe spotkania na dwie formacje i jakoś nie brakowało mi sił, czy nie odstawałem fizycznie od innych. Przeciwnie. Byłem jednym z tych zawodników, który musiał ciągnąć grę zespołu. Jeśli już jesteśmy przy mojej wadze, to w drugiej części sezonu zrzuciłem dziewięć kilogramów.

- Ma Pan na swoim koncie 2 seniorskie gole. Z kim udało się je zdobyć?
- A z kim innym, jak nie z SMS Sosnowiec.

- Czy Pana zdaniem duży jest przeskok z juniorskiego grania do seniorskiego?
- Z pewnością. Wcale tego nie kwestionuję, bo nie jestem doskonały. Jednak w poprzednim sezonie, kiedy byłem jeszcze w wieku juniorach, właśnie mogłem w rozgrywkach młodzieżowych nadrobić to, co siedziałem na ławce w „jedynce”. W tych rozgrywkach w juniorach nie mogłem już walczyć, więc siedziałem głównie na ławce w seniorach. Wydaje mi się, że zawodnik wchodzący w dorosły hokej potrzebuje jak najwięcej grania i zaufania trenera. Nikt przecież nie staje się rewelacyjnym grajkiem z dnia na dzień.

- Mimo skromnych, jak na hokeistę warunków fizycznych, nie unikał Pan walki ciałem, a to jest przecież zaleta w tej dyscyplinie sportu.

- Z natury jestem walczakiem, więc nie dałem sobie nigdy na lodowisku – że tak powiem – w kaszę dmuchać. Hokej nie ma dla nie tajemnic. Zacząłem go uprawiać mając zaledwie cztery lata. Tata zawsze mi powtarzał, że skoro natura poskąpiła mi centymetrów, to jak rywale nie będą się nie bali, to się będą ze mnie śmiali. Na to przecież nie mogłem sobie pozwolić.

- Kibice z pewnością na długo zapamiętają Pana bójkę z Kanadyjczykiem Dorianem Pecą, stoczoną w Oświęcimiu, w meczu przeciwko GKS Katowice, a wygranym prze Unię 3:1. Nie bał się Pan ruszyć na potężniej od siebie zbudowanego rywala.
- Bójki są elementem hokejowego widowiska. Poza tym, obowiązuje zasada ochrony bramkarza, a Kanadyjczyk w niesportowym zachowaniu zaatakował „Fikiego”. Byłem najbliżej, więc zadziałałem automatycznie. Kiedyś tata pokazał mi, jak skutecznie walczyć na lodzie. Poza taflą jestem spokojnym człowiekiem. W meczach też zwykle starałem się skupiać na sprawach czysto sportowych, ale – jak już kiedyś mówiłem – przed pewnymi sytuacjami nie da się uciec. Trzeba się w nich umieć odnaleźć.

- W jakiej roli czuł się Pan lepiej, środkowego czy skrzydłowego?
- Trenerzy ustawiali mnie w zależności od potrzeb. Nigdy nie mówiłem, która z pozycji jest dla mnie lepsza. Trzeba umieć się odnaleźć się na każdej pozycji.

- Jakie ma Pan plany na życie bez hokeja?
- Na razie nie są jeszcze sprecyzowane. Myślałem o studiach na AWF. Zacząłem naukę, ale nie do końca wszystko potoczyło się tak, jakbym sobie tego życzył. Być może będę szukał pracy gdzieś poza granicami naszego kraju. Wszystko jest dynamiczne.

- W przeszłości niektórzy zawodnicy po krótkim rozbracie ze sportowym trybem życia wrócili do hokeja. Przykładem jest choćby Jerzy Gabryś, który w trakcie sezonu ponownie dołączył do zespołu.
- Podobno nigdy nie wolno mówić „nigdy”, ale do powrotu do hokeja potrzebne jest spełnienie kilku czynników. Na razie może serce chciałoby grać dalej, ale rozsądek podpowiada coś innego.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska