Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anita Lipnicka: Od ośmiu lat nie przespałam nocy

Paweł Gzyl
Damian Porter / materiały prasowe
Z Anitą Lipnicką, piosenkarką, która wystąpi w niedzielę 13 października w Nowohuckim Centrum Kultury w ramach promocji swojego najnowszego albumu "Vena Amoris" - rozmawia Paweł Gzyl.

Obliczyłem, że miesiąc temu Pani córka Pola poszła do szkoły...
(śmiech) Moja córka jest już w drugiej klasie. Bo poszła do szkoły jako sześciolatka.

A jak Pani sobie radzi z byciem mamą i artystką jednocześnie?
To mocno ze sobą koliduje, nie ma się co czarować. Dlatego zastanawiam się, jak moje życie rodzinne przetrwa trasę koncertową, którą zaczynam w przyszłym tygodniu!

Weźmie Pani Polę ze sobą czy zostanie w domu z Johnem?
John będzie z nią, Pola musi przecież chodzić do szkoły. Staramy się tak organizować nasze zajęcia, żeby ona uczestniczyła we wszystkich dziecięcych sytuacjach typu urodziny, imieniny, zabawy czy wyjazdy, żeby nasza praca miała jak najmniejszy wpływ na jej rzeczywistość. I chyba radzimy sobie w miarę dobrze, bo Pola skończyła pierwszą klasę z wyróżnieniem jako "Uczeń roku".

Kiedy znalazła Pani czas, aby siąść i napisać nowe piosenki?

No właśnie tego spokoju to nie mam od dawna. Nie pamiętam nawet, jak on wygląda. Mówiłam przed chwilą swojej menedżerce, że od ośmiu lat nie przespałam żadnej nocy! Zastanawiam się więc, kiedy człowiek umiera z niewyspania. (śmiech)

Jakich warunków Pani potrzebuje do tworzenia?

Bycie twórcą wymaga separacji, psychicznej i fizycznej przestrzeni. Jest to trudne do osiągnięcia, kiedy chce się być dobrą mamą. Dlatego staram się maksymalnie wykorzystać swój czas. Najczęściej piszę po nocach, albo... prowadząc auto. Przychodzą mi wtedy do głowy melodie i teksty, staram się je zapamiętywać a potem odtwarzać i tłumaczyć na język instrumentów.

Dużo pomysłów na piosenki kończy w koszu?
Na pewnym etapie prac nad płytą człowiek dokonuje wyboru i radykalne cięcia są nieuniknione. Zresztą, już w fazie powstawania pomysłów, z niektórymi się bardziej wiążę, a inne zostają odłożone na bok. To nie oznacza, że nie doczekują się one nigdy rozwinięcia. Bo jedną z piosenek, która trafiła na nowy album, zaczęłam pisać jakieś osiem lat temu. I dopiero teraz się dokończyła.

Tym razem największą niespodzianką jest to, że znowu zaśpiewała Pani po polsku.
Trochę się stęskniłam za tym językiem. Wszystkie płyty z Johnem nagraliśmy po angielsku, tę pierwszą swoją też, bo mi się tak układała. Ja używam języka jako instrumentu, a polski i angielski mają inny rytm i brzmienie. Dlatego stawiają innego rodzaju wymagania autorowi. Tym razem, żeby nie powtarzać samej siebie, postanowiłam zrobić płytę po polsku. Ten język narzuca też inną melodykę i frazowanie.

Trudniej było napisać i zaśpiewać piosenki po polsku?

Początkowo bałam się banału. A nie chciałam, żeby to była pretensjonalna płyta. Marzył mi się taki złoty środek, aby przy pomocy prostych, niewymuszonych słów, przekazać treści o dużym ładunku emocjonalnym, a to jest zawsze najtrudniejsze. Szukałam więc długo własnego sposobu wyrażania się. A jak go już znalazłam, to przestałam się bać i poszło mi już gładko.

Ponownie wybrała Pani angielskie studio i angielskich muzyków.

Początkowo podjęłam próbę nagrania tej płyty w Polsce. Pół roku temu weszłam do studia w Warszawie, z producentem, którego dokonania bardzo szanuję. I nam po prostu nie wyszło, mimo szczerych chęci.

Dlaczego?

Muzyka to bardzo delikatna materia. Kiedy nagrywam płytę, muszę mieć z kimś drugim bardzo intymne porozumienie. Ja to przyrównuję wręcz do... uprawiania miłości. (śmiech) Musi być chemia, maksymalne zaufanie, wymiana energii i poczucie, że idziemy w tym samym kierunku. No i tego w tym przypadku zabrakło. Oczywiście mogłam podejmować dalsze próby z kimś innym, ale przez te ostatnia lata, kiedy nic nie nagrywałam w kraju, nie nawiązałam tu przyjaźni i znajomości, które pozwoliłyby mi oddać ten materiał w czyjeś ręce. Poprzednią płytę wyprodukowałam sama, do produkcji tej zaprosiłam bardzo dobrego realizatora dźwięku, Grega Freemana, który pomógł mi złożyć materiał zgodnie z moim zamysłem.

Jaką miała Pani wizję tego albumu?

Wiedziałam, że chcę tę muzykę oprzeć na konkretnych instrumentach: gitarze pedal steel, pianinie Wurlitzera, organach Hammonda i wibrafonie. Szukałam więc muzyków, którzy zagrają na nich tak, jakbym chciała. Ponieważ paradoksalnie mam więcej znajomych tam niż tu - zaprosiłam Anglików. To nie znaczy, że uważam, że w Polsce nie nagrywa się fajnej muzyki. Tylko ja szukam innych środków wyrazu, innych kolorów po prostu. Marzyło mi się, żeby ta płyta była zaśpiewana po polsku, ale żeby muzycznie nie przypominała nadwiślańskich krajobrazów.

Nie ma Pani wielu znajomości w polskim show-biznesie, nie bywa na środowiskowych imprezach. Dlaczego?
Cóż, tworzę, daję koncerty, to mnie pochłania. Inne rzeczy mnie dekoncentrują. Bywanie samo w sobie nie jest mi do niczego potrzebne. Branżowe imprezy straciły dla mnie sens, odkąd stały się kolorowymi, sztucznymi paradami na pokaz z nieodłącznym udziałem paparazzich.

Odrzuciła Pani propozycję jurorowanie talent-shows.

Nie widzę siebie w tego typu programach. Może to wynika z tego, że kiedyś byłam sławna i wiem, jak to smakuje. Nie chcę wystawiać się na świecznik i narażać własne dziecko na to, żeby o mamusi pisali w kolorowych gazetach jakieś bzdury. Wiele decyzji, które mam do podjęcia, długo teraz ważę. I staram się brać tylko to, co mi przynosi radość. Pieniądze nie są dla mnie żadnym argumentem. Nie można mnie nimi przekupić i namówić do czegoś, w czym nie chcę brać udziału.

Jak Pani wspomina lata 90., kiedy, jak Pani kiedyś sama to nazwała, była "popową laską"?

To było trudne do udźwignięcia. Bo za tą olbrzymią i nagłą sławą, która na mnie spadła, nie szła żadna poprawa standardu życia. Poruszałam się zwykłymi środkami lokomocji, dojeżdżałam do Łodzi z Piotrkowa autobusami i pociągami. Kiedy byłam jeszcze w liceum, dochodziło do niezręcznych sytuacji. Choćby wtedy, gdy byłam na korepetycjach z matematyki u mojej nauczycielki - w radiu leciała jedna z piosenek Varius Manx, a obie udawałyśmy, że nic się dzieje. To wszystko było dla mnie trudne do pogodzenia psychicznie i fizycznie. Dużo pracowałam, ale nie czułam, że sama tym zarządzam, tylko, że jestem trybikiem w wielkiej machinie. Nie miałam już siły tego ciągnąć dalej. Wtedy też nauczyłam się pewnej rzeczy o samej sobie - że nie czuję się dobrze jako "sławna osoba". Dlatego pragnęłam znaleźć swoją niszę i zacząć robić rzeczy bardziej autorskie. Chciałam się skupić na tworzeniu wyciszonej muzyki.

Na nowej płycie dominują kwestie sercowe. Miłość jest ciągle dla Pani najważniejsza?

Czy ja wiem? Nigdy nie byłam autorką zaangażowaną społecznie czy politycznie. Dlatego, kiedy przychodzi mi coś napisać, zawsze jest to o uczuciach. W ten sposób wyrażam siebie. Niekoniecznie śpiewam o miłości, często są to opisy moich wewnętrznych stanów emocjonalnych czy krajobrazów psychicznych.

Dawniej w Pani piosenkach było dużo lęku. Teraz znalazła Pani wewnętrzny spokój?
Jestem spokojniejsza niż 20 lat temu. Z wiekiem jesteśmy mądrzejsi. Mamy więcej w głowie, wiemy, czego chcemy od siebie, życia i świata. Nigdy bym tego nie zamieniła na młodzieńczość wieku dwudziestu kilku lat.

Poli podobają się nowe piosenki mamy?

Podobają. Ale nie należę do jej największych faworytek. Ona lubi innego rodzaju muzykę - przede wszystkim taneczną. Ostatnio przepada za zespołem Daft Punk.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska