Ówczesna dyrektor MNK, nieżyjąca już Zofia Gołubiew organizowała narady i konferencje, z czego niewiele wynikało, poza jednym: idea zakupu zbiorów przez państwo zdobywała coraz więcej zwolenników. Prof. Zdzisław Żygulski podkreślał, że tylko taki krok zapobiegnie rozproszeniu kolekcji, na którą składają się m.in. 593 obrazy, w tym „Dama z gronostajem” Leonarda. A także oryginał Unii Horodelskiej (między Polską i Litwą) z roku 1413 r., akt Hołdu Pruskiego, rękopisy „Roczników” Jana Długosza i kilkadziesiąt tysięcy innych, cennych dzieł i pamiątek.
Węzeł gordyjski przeciął min. Piotr Gliński decydując o zakupie kolekcji. I zaczęło się polskie pandemonium oburzenia. Wszyscy, którzy wtedy protestowali, krytykowali, oskarżali, powinni zobaczyć, jak dziś wygląda Muzeum Czartoryskich. Znaleźliśmy się w kompletnie innej rzeczywistości, czego ostatnim akordem jest otwarcie dla zwiedzających Klasztorku. Z pomocą Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa wspaniale odrestaurowano cały kompleks. Powstały znakomite ekspozycje. Można zwiedzać, odwiedzać i podziwiać.
To Czartoryscy nazwali sąsiadujący z pałacem niewielki budynek Klasztorkiem, ponieważ przed kasatą należał był do Pijarów. Książę Władysław Czartoryski kupił Klasztorek od władz austriackich, aby tu eksponować zbiory rozmaite i historyczne memorabilia. Klasztorek stał się zatem muzeum - jednym z pierwszych w Europie, powszechnie dostępnym. Organizowanym według gustów właściciela korzystającego z posiadanych rodzinnych zbiorów. Ekspozycja odpowiadała na oczekiwania Polaków tamtego czasu: pokazywano wszelkiego rodzaju pamiątki historyczne i mnóstwo ‘rozmaitości’ oraz przyciągających uwagę osobliwości.
Po konserwatorskim remoncie należało zaproponować zwiedzającym ekspozycję odpowiadającą oczekiwaniom współczesnej publiczności. Czyli znaleźć ideę organizującą niebywale heterogeniczną kolekcję. I zrobić to z zachowaniem szacunku dla jej założycieli. Zadanie, jakie stanęło przed ekipą z Muzeum Narodowego, było wyzwaniem. Oczywiście każde działanie jest jakimś wyzwaniem, ale tu mieliśmy do czynienia z karkołomną szaradą wymagająca łączenia miłych staroci z dziełami sztuki i polskich ‘świętości’ z artefaktami europejskimi.
Opowieść kurator Katarzyny Płonki-Bałus była majstersztykiem łączącym informacje merytoryczne z entuzjazmem osoby intelektualnie i emocjonalnie zafascynowanej tym, nad czym przyszło jej pracować. Parafrazując słowa sportowego sprawozdawcy chciałoby się zakrzyknąć: jaka szkoda, że Państwo tego nie słyszeli! Specjaliści z Muzeum Narodowego przekuli w wartość to, co wydawało się trudnością nie do przebrnięcia. Zamiast ukrywać, podkreślono XIX wieczny, romantyczny charakter ekspozycji. W niewielkich salkach umieszczono – jak za dawnych lat - Zbrojownię, Szabelnię i Masztarnię, a w starych gablotach biżuterię, przybory toaletowe, porcelanę, pamiątki rozmaite: szkatułkę Rousseau, sentymentalne relikwie Cyda i Chimeny, pamiątki po Chopinie, rzeczy rzadkie i piękne. Dr Płonka-Bałus mówi, że to „opowieść Muzeum o samym sobie - od sentymentalnego zbieractwa po świadomie tworzony zbiór historyczno-artystyczny.” Tak, czarodziejska opowieść dla dzieci i dorosłych, dla koneserów i nie tylko.
