Niedawno coś takiego przeżyłem. Nie wiem, czy było to zabawne, ale zaskakujące i nieprzewidywalne - na pewno. Otóż zgłosił się do mnie człowiek, który śmiesznie się przedstawił, bo poprzez wspomnienie: pan mnie pewnie nie pamięta - zaczął, ale ja byłem w "Teatrze STU" umyślnym od ściągania panu oficerek w "Szalonej Lokomotywie".
Zdumiałem się tym wspomnieniem, które przyszło niczym "z innego świata"! Bo przecież "Szalona Lokomotywa" była przed kilkudziesięciu laty! Ale przypomniałem sobie, że nie udawało mi się samemu tych butów ściągnąć, a trzeba było szybko zmienić kostium i rzeczywiście był tam człowiek, aktor, który zaoferował swoją pomoc.
Była wprawdzie w teatrze specjalna "dźwignia" - podobną spotkałem potem także i na planie "Dzielnego wojaka Szwejka", gdzie cieszyła się niesłabnącym powodzeniem wszystkich aktorów - ale tu, mimo jej przydatności liczył się czas, a w tym "żywy" człowiek był szybszy i bardziej sprawny.
I oto ten człowiek, który, jak się okazało jest także producentem filmowym, zaproponował mi główną rolę w przygotowywanym przez siebie filmie.
Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, chociaż już dawno nie dostałem żadnej propozycji z kinematografii polskiej (o ile dobrze pamiętam, to ostatnią moją rolą był radca ambasady w filmie Zanussiego "Persona non grata"). Ale i tak nie byłoby w tej niespodziewanej propozycji czegoś specjalnie zaskakującego, gdyby nie kontekst całej sprawy, o którym producent mi natychmiast powiedział.
A pamięta pan - znowu odwołał się do mojej pamięci - ak w zeszłym roku, będąc szefem jury krakowskiego konkursu filmowego "Trzy Korony", nagrodził pan scenariusz zatytułowany "Wizytówka"?
Oczywiście, pamiętałem ten tytuł. Zresztą pewnie i pani pamięta, bo przecież razem byliśmy w tym jury, a wszyscy zachwycaliśmy się tym projektem. Powiedziałem mu o tym.
Pan był wyraźnie usatysfakcjonowany. I właśnie dlatego - powiedział radośnie - zapraszam pana i proponuję objęcie głównej roli. Panie Jerzy, pan to nagrodził, to musi pan być konsekwentny i musi pan zagrać. Nie może pan roli nie przyjąć.
Jeszcze chyba nikt nigdy nie wymagał ode mnie takiej konsekwencji wyboru: nagrodziłem - to muszę zagrać! Oczywiście, zgodziłem się, a pan Arkadiusz Jakubik, świetny aktor, ale też i reżyser, nagrodzony nie tak dawno za swój niezależny film "Prosta historia o miłości" w Gdyni główną nagrodą, a tutaj także i producent, będzie robił film.
Oczywiście, to wszystko jest jeszcze melodią przyszłości. Choć nie tak odległej. Za miesiąc dostanę scenariusz, który jeszcze się pisze i cyzeluje, a wszystko będzie aktualne w kwietniu przyszłego roku.
W dosyć podobnym filmie, rosyjsko-izraelskim zagrałem kilka lat temu. Ale tu jest interesująca intryga, ładnie zawęźlone sytuacje, '68 rok w Polsce, wiadoma czystka, denuncjacja, której nie było lub była, bo właściwie była ratunkiem dla człowieka, powrót do Polski po latach, rozwikłanie spraw z młodości, wraz z finałem, który może się niektórym sentymentalnie kojarzyć … itd. Więcej nie będziemy zdradzać, aby nie zdradzić bardzo dobrze wymyślonej fabuły.
To zdarzenie: zaskakujące, a może i zabawne, rzeczywiście oderwało mnie na chwilę od mojej postępującej "monotematyczności", ale wspominam go także z innego powodu: cieszę się, że świetny pomysł, jakim był i jest od kilku lat małopolski konkurs scenariuszowy "Trzy Korony" może kolejny już raz zaowocować konkretnym filmem.
To dobrze, bo to znaczy, że jest wciąż prawdziwie inspirujący!
Notowała: Maria Malatyńska