Kiedy Jerzy Wcisło został radnym Nowego Targu, niektórzy byli mocno zdziwieni: To ten sam? Niemożliwe! Przecież ja go pamiętam, jak...
- Tak, zaufanie nie przyszło szybko - przyznaje. - W pierwszych latach trzeźwości nie miałem łatwego życia. Mało kto był w stanie uwierzyć, że naprawdę przestałem pić, że to już na zawsze. Ale przed ostatnimi wyborami sąsiedzi sami do mnie przyszli, namówili: Jurek, bo ty umiesz z ludźmi rozmawiać.
Potrafisz każdego wysłuchać. No i prawie mnie wybrali. Prawie, bo niewielką ilością głosów przegrał ze Zbigniewem Piekarczykiem. Jednak w trakcie kadencji radny Piekarczyk zmarł. Wcisło wszedł na jego miejsce. - Bardzo go szanowałem, pomyślałem, że takiego człowieka trzeba godnie zastąpić. Choć dla mnie samego był to szok.
Wcześniej został kuratorem sądowym. Też z początku miał wątpliwości, czy podoła. Ale mądrzy ludzie doszli do przekonania, że nikt lepiej nie zrozumie młodych ludzi z rodzin patologicznych, alkoholowych, niż on, który sam przerobił tę lekcję.
Pułapka
- Często pytają mnie, jak się wpada w nałóg. Odpowiadam szczerze: Człowieku, nie wiem. To przychodzi znienacka, ani się nie spostrzeżesz, kiedy. Nie szuka usprawiedliwień w trudnym dzieciństwie. Choć łatwego nie miał.
- Jestem dzieckiem wojny. Rodziców nie znałem. Matki nie pamiętam nawet przez mgłę. Grób ojca w Niemczech odnalazłem dopiero jako dorosły mężczyzna. Wychował mnie dom dziecka. Nie wspominam go źle. Zresztą, innego życia nie umiałem sobie wyobrazić. Wychowawcy byli surowi, ale sprawiedliwi, naprawdę chcieli wyprowadzić nas na ludzi.
Problem zaczął się, kiedy poszedł do szkoły górniczej, zamieszkał w internacie. Koledzy szybko dali mu odczuć, że jest kimś gorszym. Poczuł się odrzucony przez grupę, samotny. - Odkryłem, że jest na to sposób. Kiedy wypiłem, stawałem się bardziej otwarty, weselszy. W tym stanie jakoś bardziej mnie lubili. Mogłem nie mieć grosza przy duszy, a zawsze znalazł się ktoś, kto chętnie postawił piwo. Tak to się zaczęło.
To jeszcze nie był nałóg. Wydawało się, że Wcisło ułożył sobie życie. Został zawodowym wojskowym, kierowcą w Wojskach Ochrony Pogranicza. Osiadł na Podhalu, ożenił się z góralką. W wojsku jednak zaczął pić naprawdę ostro.
- Już nie umiałem przestać. Nic mnie nie hamowało, żona, dzieci, nic. Wyrzucili mnie z wojska za picie.
Poszedł pracować do Pekaesu. W tamtych czasach kierowca autobusu to było panisko. Pasażerami się pomiatało. Nie podoba się coś? To wyp...!
- Ile razy robiłem trasę Zakopane - Warszawa po kielichu, nawet nie zliczę - dodaje. - Był taki zwyczaj, że w Myślenicach zatrzymywało się na posiłek. Pasażerowie sami podchodzili: To co, panie kierowco, kieliszeczek, żeby się lepiej jechało? Przed Krakowem, w Gaju często stała milicja. Zatrzymywali mnie i pytali: - Ile dzisiaj wypiłeś? - Tylko pięćdziesiątkę, panie władzo... - No, to jedź, tylko, k…. ostrożnie.
Takie to były czasy
- Pytają mnie: A jak się z nałogu wychodzi? Znów odpowiadam szczerze, że tego też nie wiem. Dziwią się: Jak nie wiesz, kiedy sam wyszedłeś?
Opowiada więc, jak to było:
- Pewnego dnia wpadłem w straszny dół. Miałem omamy, nie pierwszy zresztą raz. Siedziałem na kanapie w moim mieszkaniu w Nowym Targu, kiedy mi się zwidziało, że mój blok zaczyna się walić, a ja sam za chwilę zostanę pogrzebany pod gruzami. Był naprawdę przerażony.
- Pomyślałem: A, jak tak, to już lepiej się powiesić. Poszedłem do łazienki, stanąłem na sedesie, przerzuciłem sznur przez rurkę od c.o. Straciłem równowagę, gruchnąłem na posadzkę, między pralkę a wannę. Kiedy się po chwili pozbierałem, zwidy gdzieś znikły.Wrócił do pokoju, ukląkł przed świętym obrazem, przeżegnał się. Niedługo później wróciła żona.
- Mówię do niej: O nic nie pytaj, tylko wieź mnie do Kobierzyna. Jedno mi obiecaj: cokolwiek bym robił, mówił, ty się nie odzywaj, tylko rób swoje. Zrozumiała. Na drugi dzień był już na odwyku. I tak przestał pić. Jak tej sztuki dokonał, nie wie. - Po prostu tego dnia zrozumiałem, że jestem gotów zapłacić każdą cenę za to, żeby nie pić. A cena jest wysoka. Mówią, że pijak pije, bo chce, a alkoholik nie chce, ale boi się wytrzeźwieć, bo wtedy przychodzą psychozy. Wiem jedno. Nikt w tym człowiekowi nie może pomóc. Ani matka, ani żona, ani przyjaciel, ani ksiądz. Siłę trzeba znaleźć w samym sobie. Pomóc w trzeźwieniu nie można, ale przeszkodzić, jak najbardziej. To także Wcisło wie po sobie.
Nie pije? Kapuś
- Kiedy wróciłem po leczeniu do Peakaesu, zaczęły się w pracy problemy. Byłem podejrzany, bo nie piłem. Wniosek był prosty: Nie chce wypić, to znaczy kapuś! Dziękuję Bogu, że żona była cały czas po mojej stronie. Do dziś ją podziwiam, że kiedy piłem, nie wyrzuciła mnie z domu. Jest z porządnej, głęboko wierzącej rodziny, może dlatego. Koleżanki w pracy radziły: kopnij dziada w tyłek. A ona tylko mówiła: Jurek, ja cię wzięłam na dobre i na złe.
Kolejny etap życia zaczął się w roku 1987, kiedy po wypadku drogowym został rencistą. Inny skorzystałby z okazji, poszedł na ryby. On zorganizował obóz dla dzieci z rodzin alkoholików.
- Zawiozłem ich do domu dziecka, w którym się wychowałem. Mówiłem: Patrzcie, ja tutaj spędziłem wasze lata. To stworzyło tę więź między nami, uwierzyli, że umiem ich zrozumieć. Dużo rozmawialiśmy. W końcu doszło do tego, że słyszałem od nich: Pana dzieci to muszą pana lubić.
Wtedy szczerze im się przyznałem, że kiedyś moje dzieci też nie miały powodu, żeby mnie lubić. Po co to zrobiłem? Żeby się mogli się przekonać, że alkoholik nie jest do końca stracony. Może innymi oczami popatrzyli na swoich rodziców, pomyśleli, że ten zapity ojciec to niekoniecznie jest ostatni śmieć. W pewnym wieku młody człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę z własnej tragedii. Nie wystarczy dać cukierka. Trzeba rozmawiać. My nie mamy pojęcia, jakie te dzieciaki mają czasem problemy. Trudno do nich trafić. Ale próbować trzeba.
Potem wpadł na pomysł, żeby organizować dla zagrożonej młodzieży pielgrzymki rowerowe do Rzymu i Lourdes. Ludzie sarkali, że to przecież nie dla tych najbiedniejszych. Odpowiadał: A kto powiedział, że dzieci z zamożniejszych rodzin nie mają problemów?
- Dwadzieścia lat temu ludzie na Podhalu zachłysnęli się łatwymi pieniędzmi - mówi. - Ojcom wydaje się, że za pieniądze można wszystko. Przychodzi syn do ojca i mówi, że ma problem. Ojciec wyciąga stówkę: Nie przejmuj się, synku, idź się zabaw. Syn idzie i za tę stówkę kupuje narkotyki...
- Dla tych dzieciaków to była szkoła charakterów, ale dziś już o tym nie marzę - wzdycha. - Za komuny łatwiej było zdobyć środki niż teraz. Przez kilka następnych lat też jeszcze nie było źle, ludzie mieli dla innych więcej serca. Później już tylko klepali mnie po ramieniu: Panie Jurku, fajny pan jest, lubimy pana, ale od naszych pieniędzy to się pan odstosunkuj.
Od lat pisze wiersze, opowiadania. Wydał kilka książek. W jednym z wierszy napisał: - Jeśli źle żyjesz, nie znaczy, że świat jest podły... - Coraz trudniej to tłumaczyć - przyznaje. - Tylko w moim bloku jest ze dwudziestu młodych, którzy nic nie robią, bo nie ma dla nich pracy. Ludzie wychowani za komuny tych młodych nie rozumieją. Jak wtedy było, tak było, ale wszystko było uszeregowane. Dzisiaj nic nie jest uszeregowane, więc sami musimy pomóc się dzieciom odnaleźć. Jeśli tego nie zrobimy, te dzieci kiedyś kopną nas w tyłek i będą miały rację.
Spłacić dług
Jako radny, często oburza innych samorządowców niewyparzonym językiem. A to przypomni, że Nowy Targ zajmuje ósme miejsce w Polsce w spożyciu narkotyków. A to się wyrazi, że zamknięcie lodowiska przed Wielkanocą to zbrodnia przeciw nowotarskiej młodzieży.
- Moją wadą jest to, że mówię prosto w oczy. A zaletą, że wtedy mnie słuchają - śmieje się Wcisło. - Nic nie poradzę, że jak się dowiedziałem, że lodowisko ma być zamknięte od Wielkiego Piątku, to mnie szlag chciał trafić. Jak już jestem tym radnym, chciałbym dla młodzieży zrobić wszystko, co się da.
Uważa, że tylko spłaca dług.
- Coś jestem winien za to, że się podźwignąłem, dzięki żonie i Bogu. No bo, kiedy leżałem w tej łazience, wtedy ktoś jakby mi powiedział: "Wstań". Może On? Wcześniej nie byłem religijny. W dzieciństwie nie znałem Boga.
Ale do dziś pamiętam, co powiedział mi ksiądz Józef Tischner w roku 1990, po mszy na Turbaczu: - Wiys, Jurek, Ponbócek jest je fajny chłop, ino trza w Niego uwierzyć. No więc tak myślę, że może Ponbócek mi policzy w niebie tych paru małolatów, których udało mi się wyciągnąć - kończy Jerzy Wcisło.