Puszczam je delikatnie na wiatr, powoli, ostrożnie, by któreś zbyt wcześnie nie upadło na ziemię, nie potłukło się, nie ubrudziło, nie zgubiło. Każde ma swoje zadanie, cel, przeznaczenie, misję. Każde słowo ma swoją barwę, odcień. Mieszam je, niczym malarz paletę kolorów, by powstał najsubtelniejszy obraz. Spójny. Pełen harmonii. Doskonały. Słowem można kreślić inny świat, malować najpiękniejsze marzenia, plany. Słowem można otulać, jak ciepłym szalikiem, koić, leczyć, opatrywać. Dlatego tak ważny jest ich odpowiedni dobór. Dziś z jeszcze większą czułością patrzę na nie, pieszczę je w dłoniach, głaszczę, podnoszę i przytulam do policzka. Każdemu z nich nadaję sens istnienia, wartość. Wspominam słowa, które mnie ukształtowały. Były dla mnie trampoliną, otuchą, wsparciem, podporą, liną, której się chwytałam, kiedy spadałam w dół. Pamiętam też rozmowy bez słów, w których przekaz dokonywał się wyłącznie na poziomie ducha, w ciszy.
Czasem czułe słowa, które wypełniły swoje powołanie, wracają do mnie. Opowiadają radośnie ile dokonały, co zyskały, ktoś się na nich wsparł, jak na lasce lub dobrym ramieniu. Zdarza się, że niektóre z nich wracają brudne, poplamione, wychudłe, mizerne. Ocieram je wtedy delikatnie, obmywam, opatruję, karmię, doglądam. Pod czułym spojrzeniem dochodzą do siebie, rozkwitają. Muszę mieć pewność, że są zdrowe i piękne, zanim ponownie wypuszczę je w świat. Lubię stać w progu i patrzeć za nimi, jak odchodzą, pełne zapału i wiary w swą moc zmieniania świata. Szczebiocą do siebie jak dzieci, które biegną pierwszego dnia do szkoły. Drżę o nie wtedy, by świat nie zdeptał w nich tej dziecięcej, naiwnej radości. By zostały dobre ko końca.
Dziś tę garstkę najczulszych słów, jak wiązankę kwiatów kładę w Twoje serce.
