https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Los rzucił ją na Sybir, ale serce pozostało w Ostrogu

Marek Podraza
Marek Podraza
Janina Brzozowska wspomina tragiczny kwiecień 1940 roku. Wtedy ostatni raz widziała swojego ojca Wiktora Dobrowolskiego. Dwa tygodnie później z mamą i trójką rodzeństwa w wagonach bydlęcych wywieziono ich na Sybir. Przeżyła wojenną tułaczkę.

- Wiosna w Ostrogu była jak ta dzisiaj w Gorlicach. Nie było jeszcze zbyt ciepło, ale w porównaniu z tym, jak przenikliwy chłód panował w północnym Kazachstanie, wspominam te ostatnie dni wolności jako pełnię lata - mówi Janina Brzozowska, która sześć lat spędziła na zesłaniu.

Za kilka dni od tych dramatycznych wydarzeń minie 76 lat. Mimo to czas nie zabliźnił wszystkich ran. Trafiła do transportu, gdy miała 12 lat.

Wielkanoc już bez taty

Ostróg to miasto, które do 1939 roku leżało przy granicy polsko-sowieckiej. 17 września zostało zajęte przez bolszewików, a jego mieszkańcy doznali represji. Pani Janina była świadkiem, jak bolszewiccy żołdacy pędzili w nieznane setki polskich mężczyzn.

- Tatę zabrali 23 marca 1940 roku. A my spędziliśmy pierwszą Wielkanoc sami. Nigdy go już nie zobaczyłam. O jego losie dowiedziałam się dopiero z tzw. Listy Ukraińskiej w 1995 roku. Został zamordowany przez NKWD. Nie wiadomo, gdzie spoczął - opowiada.

Po dwóch tygodniach, odkąd ostatni raz widziała tatę, również ich w wagonach bydlęcych powieziono w nieznane. - Na spakowanie się mieliśmy dwie godziny. Musiałam pomóc mamie. Byłam najstarsza, Wojtek miał wówczas 10 lat, Marysia - 2,5 roku, a Tereska zaledwie roczek - opowiada.

Byli najmłodszymi zesłańcami w wagonie. Nie opuszczali go przez dwa tygodnie. Co pewien czas podawano im tylko wodę w wiadrach i jakąś zupę. - To był cud, że moje siostry to przeżyły. Miejscem docelowym była stacja Mamlutka - opowiada pani Janina i pokazuje to miasto na mapie.

Stamtąd ciężarówkami zawieziono ich do kołchozu, ale ten nie zapewniał ani lokum, ani pracy, ani wyżywienia. Do swojej ziemianki przygarnęła ich sybiraczka, matka pięciorga dzieci. Tam przeżyli pierwsze lato. Za żywność oddawali odzież i bieliznę, które przywieźli ze sobą.

Iskra nadziei i nic więcej

Lato 1941 roku dało światło w tunelu. Matkę Janiny wezwano do zarządu kołchozu i wręczono zaświadczenie stwierdzające amnestię dla Polaków zesłanych i więzionych w łagrach. Przywrócono im też obywatelstwo polskie z prawem samodzielnego poruszania się po terytorium ZSRR z wyjątkiem stref zakazanych. - Kolejną ciężką zimę spędziliśmy w opuszczonej ziemiance. Aby zdobyć drewno na opał, przywoziliśmy z lasu na sankach z Wojtkiem ścięte brzozy. Nie było nawet wody, więc roztapialiśmy śnieg - wspomina.

Latem 1942 roku przeprowadzili się do sąsiedniej wioski. Tam Janina pracowała w kołchozie przy sianokosach, żniwach i przy oblepianiu błotem z łajnem budynków gospodarczych. Wojna nadal trwała, coraz młodsze roczniki mężczyzn powoływano do wojska. Liczyła się każda para rąk, a straty w ludziach były ogromne.

Chleb był rarytasem

- W domu były tylko ziemniaki, a my marzyliśmy o kromce chleba. Złapano nas, jak nacięliśmy kłosów żyta, by je zemleć i upiec bochenek. Ze strachu przed więzieniem i łagrem już nigdy tego nie próbowaliśmy - dodaje.

Aby zaspokoić głód, polowała z bratem na susły. Po zalaniu nory wodą zwierzę wypływało. Potem była prawdziwa uczta. Zima 1943/44, spędzona w niezamieszkałej ziemiance, była tragiczna. Ubrania na wymianę za żywność kończyły się, a ich nabywcom też było coraz trudniej. Olbrzymie pola uprawne latem nie były w pełni wykorzystane, maszyny rolnicze psuły się, brakowało mężczyzn, zbiory były coraz marniejsze, a narzucony przez państwo plan trzeba było wykonać.

- Nie zważając na chłód i głód, na Boże Narodzenie przygotowaliśmy z bratem polskie jasełka. Wieść o naszej bożonarodzeniowej sztuce dotarła do polskiego Domu Dziecka w Mamlutce. Przywieziono nas tam, byśmy wystąpili dla polskich sierot. W podziękowaniu dostaliśmy parę sztuk ciepłego ubrania i kilka puszek z żywnością - tłumaczy.

Rosjanie z przymusu

W 1943 roku zerwano układy między emigracyjnym polskim rządem a władzą radziecką. Zesłańcom kazano podpisać dobrowolnie zgodę na przyjęcie obywatelstwa radzieckiego. Kto nie podpisał, czekała go kara więzienia i łagrów, a w konsekwencji pewna śmierć. - Mama w trosce o nas podpisała ten diabelski certyfikat. Ja i brat przeżyliśmy to tragicznie, jako zdradę Ojczyzny - mówi ze łzami w oczach.

Janina podjęła pracę w zakładach zbożowych. Choć zarabiała marne grosze, cudem wyniesionych parę garści pszenicy ratowało przed głodem. Lżej było też mamie Janiny. Znalazła pracę jako wychowawczyni w Domu Dziecka zorganizowanym przez Związek Patriotów Polskich. Tam młodsze siostry miały całodzienne utrzymanie, co uratowało ich przed niechybną śmiercią głodową.

Smutny czas powrotów

Rok 1946 zaczął się od przygotowania do zbiorowego powrotu do Polski, organizowanego przez ZPP. 26 kwietnia, dokładnie w szóstą rocznicę przyjazdu na Syberię, odjechali do kraju. - Wynędzniali i obdarci, wracaliśmy na swą ziemię, choć tam, gdzie mieszkaliśmy, już nie było Polski - mówi ze smutkiem.

Dzięki bliskim z Częstochowy ukończyła Liceum Pedagogiczne i z nakazem pracy dotarła do Gorlic. Tutaj ułożyła sobie życie. Pani Janina zawsze marzyła, aby kiedyś odwiedzić Ostróg. Pragnienie spełniło się dopiero w 2007 roku. - Nie wierzyłam w to, że jeszcze kiedyś w życiu będę w Ostrogu, mieście mojego szczęśliwego dzieciństwa. Ostróg ciągle powracał do mnie w snach. Po 67 latach stały się one jawą - opowiada.

Była w kościele, w którym była ochrzczona, przystępowała do I Komunii Świętej, była bierzmowana i chodziła na msze święte. - Przy obecnej ulicy Budionnego zachował się nasz dom. Nie odważyłam się zapukać i wejść do wnętrza. Dziś mieszkają tam obcy ludzie - mówi ze smutkiem.

Gazeta Gorlicka

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska