To był niezwykle ważny mecz dla reprezentacji Polski, która na inaugurację mistrzostw świata rozgrywanych w Polsce i Szwecji przegrała z Francją 24-26. Tylko wygrana przedłużała realne szanse Polaków na odegranie znaczącej roli w turnieju i szanse na awans do ćwierćfinału, choć w teorii oczywiście są w dalszym ciągu. Do drugiej rundy Biało-Czerwoni wejdą niestety z zerowym dorobkiem punktowym. Awansują do niej pod warunkiem, że w poniedziałek pokonają najsłabszą w grupie Arabię Saudyjską.
Udany początek Polaków
Mecz rozpoczął się od prowadzenia Słowenii, ale szybko z rzutu karnego wyrównał Arkadiusz Moryto. Kilkadziesiąt sekund później zawodnik Industrii Kielce wyprowadził Polskę na prowadzenie po kontrze i strzale do pustej bramki. Po pięciu minutach było 3-2. Polacy prowadzili już nawet 4-2, ale trzy kolejne bramki zdobyli Słoweńcy i w 9. minucie prowadzili 5-4. W grze Biało-Czerwonych widać było zdenerwowanie, z coraz większym trudem przychodziło im zdobywanie bramek. Przez sześć minut podopieczni Patryka Rombla, dla którego to był najważniejszy jak dotąd mecz w trenerskiej karierze, nie potrafili pokonać rywali. Niemoc przełamał w 12. minucie z karnego ponownie Arkadiusz Moryto doprowadzając do stanu 5-6. Minutę później, po trafieniu kolejnym trafieniu tego zawodnika ponownie był remis. Po pierwszym kwadransie gry na tablicy wyników widniał znów remis, 8-8.
Problemy Polaków. Do przerwy Słowenia odskoczyła na różnicę sześciu bramek
W 18. minucie Słowenia prowadziła 10-8. Pięć minut później, na dwuminutową karę powędrowali, najpierw Michał Olejniczak, a chwile później Arkadiusz Moryto. Słoweńcy wykorzystali podwójne osłabienie Polaków i po raz pierwszy prowadzili różnicą trzech goli, 13-10. To był dopiero początek większych problemów współgospodarzy mistrzostw świata. W 26. minucie było już 14-10, a 60. sekund później Polacy przegrywali różnicą pięciu goli. Końcówka pierwszej połowy była bardzo słaba w wykonaniu "Orłów" i zakończyła się prowadzeniem zespołu z Bałkanów aż 11-17.
Koszmar w drugiej połowie
Druga połowa rozpoczęła się od bardzo dobrej postawy naszej reprezentacji w obronie. Przez niespełna pięć minut Słoweńcy nie potrafili strzelić gola. Po 35. minutach utrzymywali jednak sześciobramkowe prowadzenie, 18-12. Słowenia z każda minutą drugiej połowy zaczęła się coraz bardziej bawić z bezradnymi Polakami, prezentowała coraz lepszy handball i robiła na parkiecie co chciała. W 39. minucie było już 21-13! Z Biało-Czerwonych wyraźnie uszło powietrze i wiara w odwrócenie losów meczu. 41. minuta to już dziewięć bramek różnicy na korzyść rywali, 23-14. Bezradność zespołu trenera Rombla była wręcz porażająca, w 44. minucie przegrywał już 15-25.
Ambitni Polacy odarci ze złudzeń
Ambicji Polakom nie można było odmówić, ale przeciwnik w katowickim Spodku był wyraźnie za mocny. na 13 minut przed końcem potrafili zmniejszyć straty do siedmiu bramek. Na więcej Słowenia już nie pozwoliła. W 52. minucie ponownie było dziesięć bramek różnicy, 28-18.
Mecz czterolecia dla reprezentacji Polski okazał się koszmarem. W 55. minucie było aż 30-19. Słowenia, która przechodzi zmianę pokoleniowa nie dała naszej kadrze żadnych szans. Ostatecznie mecz zakończył się pewnym zwycięstwem reprezentacji Słowenii aż 23-32.
Najskuteczniejszym zawodnikiem w reprezentacji Polski był zdobywca siedmiu bramek, Arkadiusz Moryto. Dla Słowenii, najwięcej, siedem trafień zanotował Jure Dolenec. W poniedziałek ostatni mecz Polaków w pierwszej fazie mistrzostw świata, z Arabią Saudyjską. Aby awansować do drugiej rundy konieczne jest zwycięstwo.
