To prawda. Tak może być. Ale czy rzeczywiście musimy pozbawiać nasze zachowania i wypowiadane słowa ich pierwotnej wartości i zawsze doszukiwać się w nich jakiegoś drugiego dna, czegoś, co przeczy normalnym odczuciom wartości, deklarowanym przez ludzi w różnych okolicznościach ich życia?
Czy nie lepiej postawić na dobro zawarte w ludzkich sercach, wypowiadane w słowach i nie obciążać ich bezpodstawnie podejrzeniem o brak dobrych intencji? Wydaje się, że jeżeli postanowimy zostać w sferze normalności, czyli zaufania do drugiego człowieka, to obieramy drogę słuszną i nawet gdybyśmy się na tej drodze zetknęli z oszustwem, z manipulacją, z nieuczciwością, to moralnym przegranym będzie zawsze ten, kto nadużył zaufania, a nie ten który zaufał.
Oczywiście, straty, nie tylko materialne, ale przede wszystkim moralne, będą większe po stronie tych, którzy sprzeniewierzyli się zasadzie zaufania, a moralne zwycięstwo będzie zawsze po stronie tych, którzy byli zdolni zaufać, mimo ryzyka. W tym kontekście można rozważać uczciwość i niegodziwość polityki. Nie tylko tej polskiej, ale po prostu każdej. Chcąc być normalnym, trzeba się zdecydowanie odciąć od poglądu, że w polityce nie obowiązują zasady moralne.
Ze swej istoty polityka, rozumiana jako roztropna troska o dobro wspólne, kojarzy się z dobrem, natomiast rozumiana jako zdobywanie, sprawowanie i przekazywanie innym władzy, już niekoniecznie. Kto traktuje politykę jako roztropną troskę o dobro wspólne, nie będzie dążył w jej sprawowaniu przede wszystkim do zabezpieczenia sobie pozycji społecznej i wypływającego stąd dobrostanu własnego, rodziny i własnej partii, ale będzie gotów nawet poświęcić własne korzyści na rzecz uzyskania dobra wspólnego.
W takim ujęciu osoby sprawujące władzę nie żądają dla siebie przywilejów, uważając, że i one mają obowiązek świadczenia na rzecz dobra wspólnego. Było wiele takich osób, które chlubnie zapisały się w historii swoją obywatelską, rzetelną służbą dla społeczeństwa i można takich ludzi spotkać także dzisiaj, na różnych szczeblach władzy państwowej i w samorządach. Szkoda tylko, że rzadko się ich pokazuje, może dlatego, że ukazywanie skandali lepiej się sprzedaje.
Nie będzie w polityce spokoju i gwarancji dbałości o dobro obywateli, dopóki nie pojawi się w niej zrozumienie dla wyższości dobra wspólnego nad indywidualnym. To są dwie drogi, z których jedna sterowana jest przede wszystkim dobrem jednostki, rodziny, własnego przedsiębiorstwa, i druga, która uważa, że najpierw trzeba założyć fundamenty, na których każdy będzie mógł budować swoje, które będzie wkładem w dobro wspólne, a potem będzie z tego korzystał, także indywidualnie.
Nie jest łatwo ukształtować w społeczeństwie takie postawy, ale trzeba się o to starać wszelkimi sposobami, zwłaszcza tworząc właściwy klimat wychowania w rodzinach, w szkole i w przestrzeni publicznej.
Niestety, tego klimatu dzisiaj zupełnie brak, bo czegokolwiek dotknąć, wszystko jest chore, rozbite rodziny, bezwolna, niezdolna do wychowywania szkoła, zaśmiecona, brudna moralnie i nasycona przemocą przestrzeń publiczna w środkach przekazu, niszczenie autorytetów, gloryfikowanie miernoty, pustki intelektualnej, nieustanne prowokowanie do przekraczania jeszcze jakoś uznawanych wartości i granic dobrego smaku. W takim klimacie nie można liczyć na dobre żniwo, na kultywowanie cnót obywatelskich, bo nawet jeżeli mimo wszystko ktoś potrafi wyrosnąć na mądrego, odpowiedzialnego i uczciwego człowieka, to i tak pogrążą go w bagnie politycznej nieprawości. W tej materii trudno dzisiaj być chociażby umiarkowanym optymistą. A szkoda!