Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ojczyzna upadłych powstań

Jerzy Surdykowski
archiwum
Rocznica powstania styczniowego. Trudno o bardziej sprzyjającą okazję, by pochylić się nad historią, wyprowadzić z niej nauki, uczcić pamięć bohaterów. Ale gdzie tam! Nasi skłóceni politycy kolejną rocznicę czcić będą osobno i przeciwko sobie nawzajem. Moje powstanie jest bardziej powstańcze od twojego! Nieprawda, bo moje! Tak samo było rocznicą "Solidarności", ze świętem niepodległości, tak jest i tak będzie ze wszystkim innym.

Podobno historia jest nauczycielką życia. Może, ale nie u nas, myśmy tej lekcji nie odrobili. Jestem daleki od tezy, że powstanie było bliskie zwycięstwa (tak twierdził Józef Piłsudski). Ale jeśli nawet odnosiło lokalne sukcesy, to marnowało je skłócenie przywódców. Wystarczy trochę wgłębić się w którąś z poważnych prac historycznych, aby zobaczyć kłębowisko os. Wodzowie i ich przyboczni podgryzali się nawzajem, a czasem nawet wydawali rywali zaborcom. Kłębowisko os skazanych na zagładę, ale wciąż rojących swoje chore sny o wielkości. Dzisiaj to samo, choć politycznym insektom nic nie zagraża. Do czasu. Dobry okres dla Polski nie będzie trwał wiecznie. Wieczna jest tylko wzajemna złość.

Na tym można poprzestać, ale to dopiero początek nauk z tej rocznicy, gdyby o niej podumać, a nie tylko świętować bezmyślnie lub równie bezmyślnie się o nią kłócić. Wystarczy również przewertować którąkolwiek z poważniejszych prac, aby zobaczyć, że powstanie nie było wcale narodowe. To złuda z propagandowych broszurek, że naród powstał przeciw zaborcy, podobnie jak kłamstwem jest twierdzenie, o ogólnonarodowym oporze w czasach stanu wojennego.

Walczyli nieliczni, niewielu więcej opodatkowało się na rzecz powstania albo zaopatrywało kryjące się po lasach oddziały. Przytłaczająca większość żyła normalnie, handlowała, uprawiała ziemię albo rzemiosło, narzekała tak samo na "ruskich", jak i na szaleńców, którzy przeciw nim podnieśli broń. Chłopi byli obojętni, a najczęściej wydawali Kozakom schwytanych powstańców licząc na groszowe nagrody. Nie mieli jeszcze świadomości, że są Polakami; "panowie" jawili się im jako wróg gorszy od zaborców.

Powstanie już w chwili wybuchu było bez szans, podobnie jak powstanie warszawskie czy kościuszkowskie. W poprzednim powstaniu - listopadowym - na wpół niepodległa i okrojona Polska miała armię, rząd i autonomię w ramach Rosji. Może gdyby ta armia znalazła się pod lepszą komendą, bo rosyjska - choć potężniejsza - okazała się dowodzona jeszcze gorzej…

W powstaniu styczniowym mogliśmy liczyć tylko na partyzantkę. Ulica zawsze się burzy, emocjonuje i prze do walki, rzeczą przywódcy jest rzetelna ocena szans i - kiedy trzeba - przeciwstawienie się większości. Nie mieliśmy takich przywódców, tylko insekty niesione burzliwym prądem śmiertelnym nie tylko dla nich, ale dla setek tysięcy porwanych przez nurt młodych ludzi.

Tak wtedy, jak i w powstaniu warszawskim. Przywódcy styczniowi daremnie wzywali wsparcia Francji, bo kabotyna znanego jako Napoleon III mieli za wielkiego Bonapartego. W powstańczej Warszawie rojono o Anglikach i Amerykanach, a ta sama naiwność kazała przypuszczać, że Stalin uzna powstańcze władze.

Dlaczego przez nasze dzieje ciągnie się krwawy sznur upadłych powstań i daremnych ofiar? Czy jesteśmy głupsi albo zapalczywsi od innych? Nie, po prostu nasz dom znajduje się w niełaskawym miejscu, na skrzyżowaniu dróg. Łatwo było Rosji wyrosnąć na potęgę mając wokół siebie słabe państwa lub dzikie plemiona. Tak samo ze Stanami Zjednoczonymi pomiędzy słabą Kanadą a jeszcze marniejszym Meksykiem. Ale właśnie u nas wymagania wobec przywódców są wyjątkowo wysokie. Tylko że oni o tym nie wiedzą.

W tym szeregu upadłych powstań zapominamy o nielicznych zrywach zwycięskich. Choćby o powstaniu wielkopolskim. Jeśli gdzieś napotkamy ulicę generała Taczaka, nie wiemy o kogo chodzi, a największy i najskuteczniejszy pokojowy ruch w dziejach - jakim była "Solidarność" - mamy za kolejną okazję do politycznej kłótni.

A nade wszystko nie potrafimy pojąć, że wreszcie tak się ułożyło, że nie musimy walczyć. Niektórym wciąż roją się kolejne ruchawki, a pobitych powstańców stawiają młodym za wzór. A może by wreszcie zrozumieć, jak ważna dla Polaków jest zjednoczona Europa i jak bardzo winniśmy zabiegać o jej powodzenie?

Autor: konsul generalny w Nowym Jorku (1990-1996), ambasador w Bangkoku (1999-2003), pisarz, reporter.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska