https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

OKIEM Jerzego Stuhra: "Korowód" w polskim Sejmie

Wysłuchała: Maria Malatyńska
Kilka tygodni temu przeżył Pan niekonwencjonalną przygodę, gdy został Pan zaproszony ze swoim "Korowodem" do Sejmu. Albo raczej do swoistego klubu filmowego, który działa w Hotelu Sejmowym, a jego widownię stanowią tylko posłowie. To musiało być niecodzienne przeżycie...

Ja już tam byłem wcześniej, gdy towarzyszyłem Krzysztofowi Zanussiemu, z "Personą non grata". Grałem w tym filmie, więc byłem doproszony, ale główną osobą do dyskutowania z posłami był tam Zanussi. Bo posłów interesuje rozmowa z reżyserem, oni dyskutują o temacie. Muszę się przyznać,
że gdy zostałem zaproszony z "Korowodem", to nawet się nie zdziwiłem, wszak oni ciągle żyją lustracją. Naród już w ogóle o tym nie mówi, a oni "bolki" - "nie-bolki", wciąż mają temat. Więc rozumiałem, że o temat i tym razem będzie szło.

Nie rozpoznałbym, kto jaki klub reprezentuje. Ci ludzie mówili o problemach, o jakich nigdy nie mówił ze mną żaden widz

Tymczasem zaskoczenie było pełne. Po pierwsze, ze względu na życiowe doświadczenie tych widzów,
a dopiero po drugie - ze względu na temat. Była to widownia taka, jaka już do kina nie chodzi. I nie ze względu na zawód, ale właśnie ze względu na wiek. Czyli ludzie w moim wieku, trochę młodsi, czy starsi, ale tacy, którzy świadomie są poza widownią. Ileż to razy sam z zaskoczeniem stwierdzałem, że jestem w kinie najstarszy na sali.

A "Korowód", jak się okazało tam jeszcze raz, zupełnie inaczej odbiera człowiek doświadczony, który ma dzieci, przeżycia z przeszłości. Zwłaszcza ten związek rodzice - dzieci, trochę mnie w tej rozmowie zaskoczył. Okazuje się, że to jest w tym filmie osobna siła. Zauważyłem,
że ci ludzie mówią o problemach, o jakich nigdy jeszcze nie mówił ze mną żaden widz. A to są posłowie. Ci lub podobni, których pamiętam przy okazji filmu "Persona non grata", wyraźnie prowadzili w rozmowie spór polityczny! Można było wtedy zobaczyć, jakie ugrupowanie polityczne reprezentuje ktoś, kto zabiera głos.

Tu zupełnie nie. Tu rozmawiali rodzice. Wśród tych około 200 osób nie rozpoznałbym, kto jaki klub reprezentuje. Tu było tak: proszę pana, ja też mam córkę, ma zupełnie inne poglądy niż ja, nie bardzo sobie z nią radzę... widzę, że ją te sprawy, którymi ja się zajmuję, nie obchodzą. Pan dotknął tych problemów...

I te dwa kryteria, wieku i rodzicielstwa, w tej dyskusji były ważne.
Pomyślałem, że ci widzowie - którzy odeszli z kina, wyparci przez tematy z marginesu społecznego, uporczywie dominujące od pewnego czasu w polskich produkcjach, plus amerykański chłam, plus zmiana obyczajowości w kinach, gdzie śmierdzi popcornem, a w czasie projekcji toczą się głośne rozmowy - należą do grupy, która chce dyskutować o filmach! Trudno było wtedy nie wspomnieć
o tej licznej klasie ludzi, którzy byli przyzwyczajeni do tego, że film wchodzi z nimi w dyskurs, a oni, wychodząc z kina, mogli sobie jeszcze o filmie podyskutować. Ich nie ma w kinach. I już się nie krępują, gdy mówią: nie widziałem pańskiego filmu, poczekam, jak będzie w TV. Nikt z nas nie ma recepty, jak tych ludzi sprowadzić z powrotem do kina. Myślę, że źle by się w dzisiejszym kinie czuli.
Ale o innych sprawach też rozmawialiśmy.

Mówiłem im o wyborach na uczelniach, o tym, że nieraz młodzież nie może zrozumieć, czemu ktoś nie chce startować np. na rektora, choć byłby wspaniały, a on się boi, że musi podpisać papier lustracyjny itp. I czułem, że dobrze rozumieją, jakie to rozterki wiążą się z takimi sprawami.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska