https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

OKIEM Jerzego Stuhra: "Szkoła żon" na pierwszej linii

Wysłuchała: Maria Malatyńska
Jeszcze nie chcę Pana pytać o "Szkołę żon", choć telewizja donosi, że zdjęcia w Pieskowej Skale już zostały zakończone, a do montażu właśnie się Pan szykuje. Porozmawiamy o tym, gdy wszystko będzie gotowe. Dziś raczej interesuje mnie to, czy uważa Pan, że do pewnych realizacji się dojrzewa.

Oczywiście że się dojrzewa. I do rozumienia pewnych postaw, i do świadomości własnych reakcji... Gdzież ja bym zrobił "Historie miłosne", nie mając tzw. życiowego bagażu?! Gdzież ja bym 20 lat wcześniej ułożył taki dialog między dzieckiem a ojcem, który jest księdzem?! Albo dialog między kochanką a kochankiem, między żoną a mężem. Gdzież bym znalazł przy pisaniu scenariusza najskuteczniejsze słowa w ich rozmowach, gdybym nie wygrzebał ich z własnej obserwacji - nie tylko siebie samego, ale i innych ludzi, gdybym nie znał z życia tych wszystkich stosownych zachowań, gestów, reakcji?! Czyli gdybym nie korzystał tu z własnej dojrzałości. Jestem o tym wzajemnym powiązaniu absolutnie przekonany...

Długo myślałem o wyreżyserowaniu tej mądrej sztuki Moliera i o zagraniu tej roli, którą zagrałem - roli na moją miarę

Ale w przypadku "Szkoły żon" na pewno nie można mówić o dojrzewaniu ani dorastaniu do takiej realizacji. Zawsze o niej myślałem, długo do niej dążyłem. Bo tekst tej komedii jest przepiękny. Nie jest to jakaś "rechotliwa" komedia, ale taka na miarę moich przemyśleń i mojego nastroju. Na miarę normalnych ludzkich oczekiwań. Jest to przecież prawdziwa rzecz o życiu.

Dlatego tak długo myślałem o wyreżyserowaniu tej mądrej sztuki Moliera, ale też o zagraniu tej właśnie roli, którą zagrałem. Bo to jest rola na moją miarę. Dzięki tej postaci widzę, w jakim miejscu stoję. Jest w niej ten element komediowy, który w sobie niosę przez te wszystkie lata. A z drugiej strony - jest opowieść pełna głębokiego człowieczeństwa z jego mankamentami i ułomnościami.
Z tym więc, czym się zawsze interesowałem, a w czym, dodatkowo, zwłaszcza w moich filmach, zawsze chciałem być specjalistą - i przez lata próbowałem nim być. Pewnie dlatego ta postać łączy we mnie bardzo wiele. Gdy tylko więc pojawiła się możliwość szybkiej realizacji, bez żalu odłożyłem do kąta mój przygotowywany właśnie scenariusz filmowy i zająłem się tylko "Szkołą żon"! Byłem do niej wewnętrznie gotowy.

Dlaczego ta realizacja pojawiła się nagle? Bo znalazła się jako wynik różnych zmian kadrowych
w telewizji publicznej. Moja propozycja "Szkoły żon" od dawna czekała, choć miałem świadomość,
że jeszcze długo do jej realizacji nie dojdzie. Wiedziałem, że w planach programowych teatru telewizyjnego znajdowała się na samym końcu. Wszak wciąż umacniała się w telewizji tylko jedna,
i to zupełnie odmienna, tendencja. Teatr faktu. I nagle na fali rozmaitych zmian w telewizji zmieniły się także potrzeby programowe. Pojawił się pomysł, aby znaleźć klasykę, najlepiej komediową, i to z udziałem jakiegoś popularnego aktora. I nagle okazało się, że taki pomysł jest wśród gotowych propozycji scenariuszowych.

Na tej zasadzie wyciągnięto gdzieś z ostatniego miejsca naszego Moliera... i tak oto dostaliśmy się
"na pierwszą linię"! Cieszyłem się z tego ogromnie i nadal się cieszę, choć w trakcie realizacji już inne emocje są ważniejsze: czy się aby wszystko uda? Czy potrafię to, co zostało przemyślane, wyrazić
w realizacji? Ale to są emocje i niepokoje, które towarzyszą reżyserowi zawsze. I dobrze, że są!

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska