Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Krawczuk: Seks? Po 80 można sobie trochę odpuścić

Katarzyna Janiszewska
Prof. Krawczuk: Regularnie wyprawiam się do Rynku, zaglądam do księgarni Matras, szukam kontaktu z ludźmi
Prof. Krawczuk: Regularnie wyprawiam się do Rynku, zaglądam do księgarni Matras, szukam kontaktu z ludźmi Andrzej Banaś
Mam życie spełnione - mówi prof. Aleksander Krawczuk, historyk starożytności, który właśnie skończył 94 lata. - Swoje obowiązki jako mężczyzny wypełniłem, mam dom, synów. Nic mi fizycznie nie dolega. Nie robię już wycieczek na rowerze do Zakopanego jak w czasach młodości. Ale nawet tramwajem mógłbym pojechać. Nie wolno się rozleniwiać.

Prof. Aleksander Krawczuk: To o czym, drogie dziecko, chciała pani ze mną rozmawiać?

Najchętniej to o życiu.
No więc, proszę pani, można krótko powiedzieć, co robić, by dożyć mojego wieku: nic. Byle długo. Z nudów to i owo popełniłem. Ale co jest szczególnego w moim życiu to fakt, że jestem najrodowitszym krakowianinem! Urodziłem się w Rynku Głównym 15, tam, gdzie jest Wierzynek. To znaczy, mówiąc między nami, on się naprawdę nazywał Wirsing i był Niemcem. Cały patrycjat Krakowa był do XVI w. niemiecki. Dopiero na początku XVI wieku nabożeństwa w kościele Mariackim zaczęto odprawiać po polsku. Wkład niemiecki jest w mieście ogromny. Nawet w mojej rodzinie dwie prababki były Niemkami. Ale wracając do Rynku, to on był wtedy żywy, prawie wszystkie kamienice były zamieszkane, kocimi łebkami ulice wybrukowane. I były targi, kramy, jeździły chłopskie furmanki. A jaki był gwar! Pamiętam to doskonale. Teraz Rynek jest salonem, ale jakby martwym.

(Profesor się zamyśla).

Oj, jaka szkoda, że się tego mieszkania naszego nie udało zachować. Mieliśmy cztery pokoje, ogromne komnaty, wysokie sufity. Ale łazienki nie było. A toaleta jedna na całe piętro. Szło się ganeczkiem do oficyny. Nie do pomyślenia! Zupełnie jak w średniowieczu. No, w średniowieczu było gorzej, bo nieczystości wylewało się przez okno. I wieczorami, jak ktoś przechodził ulicą, to wołał: „idzie się!”, żeby mu nie wylać czegoś na głowę. Mieszkanie, w którym się urodziłem, moja rodzina przejęła po pani, która była bliską krewną Wyspiańskiego. Wiem, że artysta nawet pracował w jednym z pokoi - w tym największym przygotowywał witraże dla Franciszka Józefa. Miał wspaniały widok na Rynek. Ale go nie uwiecznił. Bardzo mnie to interesuje, że nie zwrócił uwagi, jaki to niewiarygodnie piękny widok: kościółek św. Wojciecha, Sukiennice, kościół Mariacki.

(Barbara, żona profesora pojawia się z poczęstunkiem).

O! A teraz pani będzie piła soczek, a ja moje kropelki lecznicze (profesor tak mówi o koniaku).

Barbara: Oleczku, to już jest z wodą.

- To właśnie moja recepta: seks, alkohol, książki.

Barbara: Nie, nie, proszę tego nie pisać! Misiu, to niepoważne, nie można stale tego powtarzać (czule całuje męża w czoło).

- Powtarzam, bo to prawda. Moja sprawdzona recepta na życie, Basiu.

Barbara (ze śmiechem): Ale co z tym seksem? Może ja zapytam: gdzie ten seks?

- Był w swoim czasie, do osiemdziesiątki. Po osiemdziesiątce można sobie trochę odpuścić. I powiem jeszcze, że żona nigdy nie musiała być o mnie zazdrosna. Bo ja jestem arcywierny! Mam niezwykłą żonę. Znajomi stale mówią, że trzeba by ją powielać, bo jest idealna.

Barbara: - Eeee, tam! Bywam też przykra.

Jak Pan poznał taką cudowną żonę?
Była moją studentką. Pamiętam, kiedy pierwszy raz na nią spojrzałem, pomyślałem: co za urocza dziewczyna. Nie wypadało, co prawda, tak ze studentką się spotykać. Ale zacząłem się delikatnie umawiać, a to do do kina, a to pożyczyć lekturę. I tak oto biedactwo wpadło. Jesteśmy małżeństwem od 1962 roku.

Jak to się robi? Żeby tyle wytrwać w związku? I żeby po tylu latach było uczucie?
Po prostu się miłuje. W moim pokoju nad łóżkiem wisi obraz przedstawiający Afrodytę. Dzięki niej mam wspaniałą żonę. Bogini Hera opiekuje się naszym małżeństwem. Dzięki bogini Atenie urodziłem się w polskich Atenach, czyli w Krakowie. A że urodziłem się we środę - to dzień boga Hermesa - dzięki temu jestem badaczem. Bóg Asklepios czuwa nad moim zdrowiem. Tyche, bogini przypadku, obdarza mnie łaskami. Przypadek jest niesłychanie ważny. Czasem jeden krok w tę czy tamtą stronę decyduje o całym życiu człowieka.

(Siedzimy przy ogrodowym stoliczku. Profesor mieszka w sercu Podgórza, w pobliżu kościółka św. Benedykta na Wzgórzu Lasoty. Za domem ma wspaniały las na własność).

I jaki miły dzień. Słoneczko świeci. Fajnie tu jest, musi pani przyznać. Mieszkam tutaj od roku 1932. Miałem 10 lat, kiedyśmy się z Rynku Głównego przeprowadzili. Ku zgrozie rodziny: jak wy tak możecie? Z Rynku na Podgórze!? Taka dzielnica, uboga, robotniczo-żydowska. A tu proszę! Bardzo spokojnie sobie żyję. Dzięki bohaterstwu mojej mamy, która dokończyła budowę domu po tym, jak tata umarł. Mam swój prywatny lasek w centrum Krakowa. Własnoręcznie sadziłem drzewa. I dobrze, że zrobiłem tu lasek, jaki ja mądry byłem, prawda? Przy kwiatkach, grządkach jest straszna robota, to by spadło na moją żonę.

Barbara: - Mama miała tutaj cudowny ogród z jabłonkami, czereśniami, jeszcze orzech został. Było dużo porzeczek, agrestu. A coś jeszcze pani pokażę, proszę za mną: raz w roku, na urodziny męża, zakwita tulipanowiec. Niezwykła rzadkość. Mąż przeważnie przesiaduje w domu, tutaj się zaszywa, jak potrzebuje spokoju.

- Oleczku, masz wszystko, co potrzeba? To już wam nie przeszkadzam.

Jak się Panu Profesorowi podoba świat?
W świecie zawsze są problemy. Ale myślę, że jest lepiej niż kiedykolwiek. Po pierwsze: nastąpił ogromny postęp w medycynie. Ja sam wielokrotnie ocierałem się o śmierć. Kiedy miałem siedem lat, byłem już prawie na tamtym świecie. Zachorowałem na zapalenie płuc, rurką spuszczali mi wodę - takie były kowalskie metody, bliznę mam do dziś. Nie było antybiotyków. Na moje pokolenie spadły wyjatkowo dramatyczne czasy. Urodziłem się w 1922 r. Pamiętam wojnę, byłem żołnierzem AK. Pamiętam nawet sprowadzenie prochów Słowackiego na Wawel. No proszę! Nie mam jeszcze stu lat, a tyle pamiętam. A dziś, tak sobie myślę, świat zmierza chyba w dobrym kierunku.

Ale ten ciągły pośpiech, stres...
Nigdy tak nie było, żeby się ludziom żyło spokojnie. Proszę popatrzeć na czasy pańszczyzyny. To dopiero okropna rzecz. Było bezrobocie, usługi medyczne poza zasięgiem finansowym zwykłego człowieka, śmiertelność dzieci była potworna. Uratowały się te najodporniejsze, dobór naturalny był już w kołysce. Nie ma idealnej epoki. Co mi się dziś nie podoba, to ciągłe nagłaśnianie, że może być wojna. To jest w interesie przemysłu zbrojeniowego i wojska. A tak naprawdę nikomu się wojny nie chce. Pamięć ostatnich potworności jest wciąż żywa. Dziwi mnie też trochę fakt, że Polsce nie przybywa ludności. Jesteśmy jednym z tych krajów Europy, gdzie przyrost naturalny jest ujemny. I jaka tego przyczyna? Dlaczego w PRL-u, kiedy było biednie, ludziom się chciało? Najważniejsze chyba było poczucie bezpieczeństwa socjalnego. Nie było strachu przed bezrobociem. A teraz każdy ma sobie sam radzić.

Ale rząd właśnie uruchomił program 500 plus.
Dziecko to jest niewymierna sprawa: wkład pracy, troski, tego się nie da przeliczyć na pieniądze. No, napijmy się!

(Profesor unosi kieliszek). Nie musi się uprawiać seksu. Ale samo docenianie uroku płci przeciwnej jest bardzo ważne. By nawet w moim wieku patrzeć z przyjemnością na piękną kobietę.

Może dlatego dzietność spada, że dziś mężczyźni nie patrzą w odpowiedni sposób na kobiety?
Tego nie mogę stwierdzić. Ja jestem historykiem starożytności. W tamtych czasach uważano, że kobieta jest wyłącznie do tego, aby rodzić dzieci. A prawdziwa miłość jest tylko między mężczyzną a mężczyzną. Platon, Sokrates oficjalnie to stwierdzają. I dlatego starożytni wymarli.

Coś z ich świata warto by przenieść do naszych czasów?
W starożytności zrodziła się cała nauka. To wielka sprawa: bezinteresowne dążenie do odkrywania prawdy we wszystkich dziedzinach. Niewiarygodne, że ci ludzie, żyjący w bardzo prymitywnych warunkach, stworzyli matematykę, językoznawstwo, filozofię. I sztukę. Sztuka europejska, kanony piękna, mają swoje korzenie w starożytności.

Żyli mądrzej niż my dzisiaj?
Nie było wówczas chrześcijańskiej zasady: miłuj bliźniego swego. Bo choć jest ona piękna, to jednak niemożliwa do zrealizowania. Ale była zasada: staraj się nie szkodzić bliźniemu. I poznaj siebie, swoje walory i niedoskonałości. Spójrz na swoją osobę obiektywnie, oczami kogoś z zewnątrz.

Jak to się stało, że zajął się Pan starożytną historią?
Przez łacinę. Łacina była wtedy obowiązkowym przedmiotem w szkole. Mnie się nie chciało uczyć, bo to trudny język. Groziła mi dwója na półrocze, co dla matki byłoby strasznym ciosem. Wziąłem się w końcu do przerabiania gramatyki. I... odkryłem piękno łaciny. Poprzez gramatykę łacińską możemy odkryć strukturę każdego języka. Ta wisząca w powietrzu dwója wskazała mi drogę na całe życie. Bo dzięki temu, że znałem łacinę i grekę, profesor Piotrowicz wziął mnie na asystenta historii starożytnej.

Nigdy się Pan nie chciał wyprowadzić z Krakowa?
Trochę świata zwiedziłem. Pół roku mieszkałem w Rzymie. Byłem w Paryżu, w Londynie. Ale Kraków jest idealnym miastem. Jest autentyczny, ładnie położony, blisko gór, ma piękną architekturę. Nie doceniamy tego, że tu wszystko jest prawdziwe, widać historyczną i pokoleniową ciągłość.

Nie lubi Pan zmian?
Jak to nie lubię? Lubię. Od czasu do czasu zmiany są konieczne, ze względów psychofizycznych. One mobilizują organizm. Nie można siedzieć w jednym miejscu i patrzeć w niebo. Ja, mimo wieku, prawie codziennie, dzięki uprzejmości sąsiada, który mnie podwozi, wyprawiam się do Rynku Głównego. Szukam kontaktu z ludźmi. Zaglądam do księgarni Matras, gdzie przeglądam nowości. Nie wolno się rozleniwiać, bo to powolne zamieranie. Konieczny jest ruch, aktywność fizyczna i intelektualna. No i ciągle trzeba kupować książki.

Ale Pan ma już cały dom książek! Są wszędzie: w pokojach, na werandzie, przy schodach...
... w piwnicy. A mimo to wciąż nie mogę się oprzeć i jak widzę coś, co mogłoby mnie zainteresować, muszę kupić. Raz na tydzień na książkę mnie stać. Traktowałem bibliotekę jak warsztat pracy. Nie umiałem pracować w bibliotekach publicznych, chciałem mieć spokój. Dlatego gromadziłem książki. I pisałem książki, żeby mieć za co kupować nowe. Bądź co bądź nagryzmoliłem ich około trzydziestu. Wtedy jeszcze się na książkach zarabiało. Były wznowienia, tłumaczenia. Teraz nie bardzo byłoby to możliwe. Książki słabo schodzą, jeśli już, to po polsku. A ja mam tu na ogół książki w obcych językach, dużo greki, łaciny. Tak, że nawet wartość handlowa ich jest mizerna.

Kilka dni temu skończył Pan 94 lata...
Ale wyglądam najwyżej na 93!

Świętował Profesor hucznie?
Coś tam było, ale bez nadzwyczajności. Nie mam jeszcze 100 lat. Najważniejsze, że nadal wypowiadam się sensownie. Tak sobie pochlebiam. Nic mi nie dolega fizycznie. Wprawdzie nie robię dalekich wycieczek jak za młodu, kiedy to jeździłem na rowerze do Zakopanego. Ale nawet bym mógł jechać tramwajem.

Jest Pan szczęśliwym człowiekiem?
Jestem! Mam życie spełnione. Zrobiłem wszystko to, co przykazywali starożytni. Dom rodzinny utrzymałem. Mam drugi domek w Lubomierzu. Zbudowałem go, bo to jednak przyjemnie wyrwać się z miasta, inne powietrze, inne widoki. Spłodziłem dwóch synów, wnuki też mam. Dorobek książkowy pozostawiam po sobie. Swoje obowiązki, jako mężczyzny, wypełniłem. Ale wszystko w naszym życiu jest dziełem przypadku. Mamy nieograniczoną ilość wyborów. I nigdy nie można być pewnym swojego losu. Zwłaszcza w moim wieku.

Coś by Pan Profesor zmienił w życiu?
Wszystkie moje pomysły obracały się na dobre, choć czasem wydawały się idiotyczne. Wybrałem studia, filologię klasyczną w momencie, gdy znoszono obowiązek nauki łaciny w szkołach. A to właśnie otworzyło przede mną drogę kariery. Takie pozornie bezsensowne i ryzykowne decyzje okazywały się najlepsze. A te bardzo przemyślane nie sprawdzały się. O, proszę, taki przykład: małżeństwo. Ożeniłem się z kobietą dużo młodszą, a to wielkie ryzyko. Ale widzi pani, otacza mnie opieką, gotuje zupki.

Barbara: - Kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi.

(Profesor unosi kieliszek z koniakiem).

- Pani, drogie dziecko, ma jedną wadę: nie pije pani. A ja piję zawsze i przy każdej okazji, ile się da! Zdrowie!

***
Prof. Aleksander Krawczuk
ur. 7 czerwca 1922 r. w Krakowie. Historyk starożytności, autor książek historycznych, były minister kultury. W 1949 roku ukończył studia na Wydziale Historyczno-Filozoficznym UJ. Tam też pracował w Zakładzie Historii Starożytnej. W 1985 r. został profesorem. W latach 1986-1989 był ministrem kultury w rządach Zbigniewa Messnera i Mieczysława Rakowskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska