Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tym razem swojej osoby, pracy i kariery Magda Steczkowska nie oddała w obce ręce. Wszystko jest jej

Paweł Gzyl
fot. archiwum prywatne
Dziś swoją premierę ma pierwsza solowa płyta Magdy Steczkowskiej. Piosenkarka opowiada nam o trudach, jakie pokonała, aby wydać album „...nie na zawsze”. Ostatnie miesiące są dobre dla artystki spod Krakowa - pełno jej w telewizji, gdzie śpiewa i pomaga najmłodszym wokalistom.

Częściej jesteś teraz w Warszawie niż w rodzinnych podkrakowskich Mogilanach?

Może nie częściej, ale rzeczywiście zdarza się tak jak w tym tygodniu, że od niedzieli do czwartku byłam dwa razy w stolicy. Dużo czasu spędzam w pociągach. Autem jadę kiedy wiem, że muszę się dużo przemieszczać po Warszawie. Czasami latam samolotem, bo to ogromna oszczędność czasu.

Te podróże wynikają z Twojej częstszej obecności na małym ekranie. Jak to się stało, że telewizja się o Ciebie upomniała?

Udział w show „Twoja twarz brzmi znajomo” sprawił, że mogłam pokazać się szerszej publiczności. Zyskałam dzięki temu dużą sympatię, której dowody odczuwam po dziś dzień. Potem pojawiłam się w programie „Aplauz, aplauz”. Mój udział w nim nie był wprawdzie zbyt duży, ale również przysporzył mi spore grono sympatyków.

Talent-shows dla dzieci budzą wielkie kontrowersje. Ich przeciwnicy twierdzą, że maluchy zbyt mocno przeżywają swoje porażki, co ma niekorzystny wpływ na ich psychikę. Jak to wyglądało w „Aplauz, aplauz”?

W przypadku „Aplauz, aplauz” dzieciom na scenie towarzyszyli rodzice, a to niezwykle ważne i wyróżnia ten program wśród wielu innych. Dzieci miały rodziców tylko dla siebie, a i rodzice mogli poświęcić dzieciom całą swoją uwagę. Czy jest coś piękniejszego? Ciężko przecież o taką bliskość na co dzień. Wszyscy, którzy mają dzieci, wiedzą o czym mówię. Większość uczestników bardzo się z sobą zaprzyjaźniła, a ja jestem szczęśliwa, że mogłam ich poznać i być świadkiem tych pięknych chwil pełnych wzruszeń.

Tym razem byłaś trenerką wokalną. Jak odnalazłaś się w tej roli?

Trenerką byłam tylko z nazwy. Nie uczyłam uczestników śpiewać. Od tego były instruktorki, których nie pokazywano na wizji. Ja pomagałam uczestnikom odnaleźć się na scenie, a czasami i poza nią. To było szalenie trudne dla osób, które nigdy nie występowały na estradzie. Niejednokrotnie było tak, że na próbach wypadali świetnie, a kiedy wychodzili na scenę, gubili się. Ja ich mobilizowałam, dawałam szybkie i proste wskazówki, żeby mogli sobie z tym poradzić.

Twoje córki pewnie oglądały program. Nie domagały się od Ciebie: „My też tak chcemy!”?

Michalinka, która skończyła właśnie 7 lat, podeszła do mnie i powiedziała: „Mamuś, ja bym chciała wystąpić na scenie, ale z tobą” (śmiech). To było urocze. Nie zastanawiałam się jednak, czy chciałabym wziąć udział w takim programie z którąś ze swoich córek. Jestem w show-biznesie od wielu lat - i trochę inaczej na to wszystko patrzę. Ale faktycznie, „Aplauz, aplauz” to jeden z najsympatyczniejszych programów, jakie widziałam. Były łzy, ale i rodziców, i dzieci. Rodzice wzruszali się, kiedy słyszeli opinie komisji na temat swych pociech. Małgosia Ohme, która jest świetnym psychologiem, bardzo ich dowartościowywała. Dzieci płakały, kiedy odpadały, ale to nie było związane z przegraną, ale z tym, że muszą się rozstać z koleżankami i kolegami. Wszyscy tworzyli tam jedną wielką rodzinę. Żałuję, że telewizja nie pokazała, co się działo za kulisami. Jak oni trzymali za siebie kciuki, jak przeżywali swoje występy. Czasami bardziej cudze niż swoje własne.

Pierwszy raz powiedziałaś, że planujesz pierwszą solową płytę, trzy lata temu. Praca nad nią długo trwała ze względu na te telewizyjne programy?

W dużym stopniu. Poza tym postanowiliśmy wydać ten album sami - czyli ja z mężem (Piotr Królik, menedżer Magdy i perkusista zespołu Brathanki i Indigo - przyp. aut.). Założyliśmy więc firmę - i począwszy od wyboru utworów, poprzez wynajęcia studia i muzyków, produkcję sesji fotograficznej i tłoczenie płyty, wszystko było na naszej głowie. Jedynie dystrybucję zleciliśmy zewnętrznej firmie. A to dopiero początek. Przed nami jeszcze promocja płyty...

Ta samodzielność to konieczność czy wybór?

Wybór. Mogliśmy nagrać demo i chodzić z nim po wytwórniach, ale stwierdziliśmy, że ten okres mamy już za sobą. Wiemy jak to wygląda - i widzimy jak duże błędy popełniali wydawcy w przypadku mojej osoby. Dlatego tym razem nie oddałam swojej pracy i kariery w obce ręce.

Nagranie i wydanie płyty kosztuje. Musiałaś szukać sponsorów?

Szukałam. I szukam. Spędziłam mnóstwo czasu na spotkaniach mających na celu pozyskanie finansowego wsparcia na wydanie płyty. To bardzo trudne - szczególnie dla artysty próbującego zarazić swoją twórczością ludzi, którzy na co dzień zajmują się prowadzeniem zupełnie innej działalności. Za każdym razem szłam na takie spotkania licząc, że znajdą się wśród nich moi mecenasi. Udało mi się znaleźć kilka takich dusz - ale to i tak kropla w morzu potrzeb.

Zdarzało się, że ktoś odmawiał Ci wsparcia?

Oczywiście. Tak naprawdę większość (śmiech). Zawsze to było jednak w miłym tonie i nigdy nie poczułam się urażona.

Nagrywałaś w słynnych Alvernia Studios - i to tuż przed ich zamknięciem. Jak było?

To prawda - podobno byliśmy ostatnimi klientami. Ogromnie mi przykro z tego powodu, ponieważ to naprawdę fenomenalne studio. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. To są ogromne przestrzenie, zaprojektowane z niezwykłą fantazją. Kiedy weszłam tam po raz pierwszy, miałam wrażenie, że jestem na statku kosmicznym! Takiego brzmienia, jak w Alverni, nie da się uzyskać w mniejszych studiach. Mam nadzieję, że jeszcze wszystko uda się odwrócić i będzie mi dane ponownie tam nagrywać. Bardzo bym chciała.

Dlaczego tym razem postanowiłaś nagrać w pełni własną płytę, a nie tak jak poprzednio - z zespołem Indigo?

Na płycie „...nie na zawsze” gra mój mąż, Kamil Barański, Marek Buchowicz i Wiktor Tatarek, który dołączył do nas jakiś czas temu. Jest on również współproducentem płyty. Dwa przepiękne utwory są autorstwa Adama Niedzielina, z którym wciąż mam ogromną przyjemność koncertować w mniejszych składach.

A skąd duet z Kubą Molendą?

Poznałam go bliżej podczas „Twoja twarz brzmi znajomo”. Bardzo się polubiliśmy i spędzaliśmy mnóstwo czasu razem. Kiedy dostałam tę piosenkę, stwierdziłam, że to idealny utwór na duet.

Twoja płyta to klasycznie polska piosenka.

Bo śpiewam po polsku? Mieszkam w Polsce - i lubię mieć pewność, że publiczność wie o czym mówi piosenka. Ważny jest dla mnie tekst, piękna melodia, możliwość wyśpiewania tego, co czuję. Dlatego dużo na płycie ballad. Są też oczywiście żywsze rytmy, bo uwielbiam tańczyć tak samo jak wzruszać się. Kobieta zmienną jest.

Artyści nagrywają nowe płyty tylko po to, żeby wypromować swoje koncerty?

Tak. Płyty sprzedają się na polskim rynku marnie, nawet te, które są radiowymi hitami. Jeśli sprzeda się kilka tysięcy egzemplarzy, to zwrócą się koszty wydania. O zarobku nie ma co marzyć. Dlatego mówię z mężem, że mamy bardzo drogie hobby (śmiech). Ale prawda rzeczywiście jest taka, że wydanie płyty jest najlepszym bodźcem do grania koncertów. Ludzie chcą posłuchać jak nowe piosenki brzmią na żywo - i chętniej przychodzą na koncerty.

I przychodzą tłumy?

Coraz częściej. Cieszę się, że w Polsce wraca moda na biletowane koncerty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska