Władze PRL winą za kłopoty z realizacją socjalistycznego dobrobytu dla mas obarczały dziennikarzy i cyklistów - wrogów państwa i ludu. Obecny minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski też jest zwolennikiem tej opcji, ale by nie być posądzonym o plagiat, dorzuca do tej grupy miłośników odnawialnej energii i wegetarian. Premier Beata Szydło ma z kolei żal do tych, co trąbią o naszych sporach politycznych, zamiast siedzieć cicho. Inni podejrzewają, że pismaki robią to na zlecenie i za pieniądze naszych wrogów.
Mieczysław Moczar, zwany krwawym Mieciem, za wrogów Polski uważał Żydów, którzy jego zdaniem finansowali przeciwników socjalizmu. Dziś zagrożeniem naszej wolności są imigranci z Bliskiego Wschodu i... Żydzi. Wszystkim prawdziwym Polakom wiadomo przecież, że to żydowscy bankierzy finansują uliczne protesty w Polsce. Nic więc dziwnego, że kukły Żyda pali się na ulicach w Polsce, jak w Niemczech w latach 30. Protestów władzy nie słychać, już raczej ciche jej przyzwolenie.
Za komuny wrogami kraju byli wszyscy, którzy mieli odmienne poglądy polityczne niż władze. Ci, którzy pisali listy do Radia Wolna Europa lub go słuchali, byli zdrajcami. Dziś zamiast RWE mamy Komisję Europejską, która śmie się wtrącać w nasze wewnętrzne sprawy.
W czasach PRL wrogiem naszej niepodległości były kraje NATO. Straszono nas, że Niemcy chcą nam odebrać Ziemie Zachodnie i Gdańsk. Dziś dla rządzących i wspierających ich kiboli mających się za patriotów wrogiem znów są Niemcy, czyhający, by dokonać kolejnego zaboru naszego kraju.
W 1982 roku, gdy u nas trwał stan wojenny, Węgrzy mający dosyć gulaszowego komunizmu zwołali demonstrację pod pomnikiem Józefa Bema w Budapeszcie, by dodać nam otuchy i wiary w zwycięstwo. Minęły 34 lata i znów Węgrzy zwołują manifestację pod naszą ambasadą, w ramach solidarności i w proteście wobec totalitarnym zapędom władzy, swojej i naszej.
Za PRL ówczesne władze, chcąc udowodnić światu, że demokracja ma się u nas dobrze, że liczą się z opozycją i chcą z nią współpracować, zapraszały posłów Stronnictwa Demokratycznego i Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego na robocze spotkania. Celem było podzielenie się z opozycją odpowiedzialnością za niepopularne decyzje i obwieszczenie światu, że cały kraj popiera tych, „co dzierżą ster rządów”. Co z tego, że miało to tyle wspólnego z prawdą, co twierdzenie, że PRL prowadzi samodzielną politykę zagraniczną. Liczył się tylko przekaz. Premier Szydło też zaprosiła posłów opozycji, by ogłosić po spotkaniu, że stają oni ramię w ramię z tymi, co dzierżą ster rządów.
Na pytanie, co tam w telewizji i polityce, można zgodnie z prawdą powiedzieć: nic nowego.