Zestrzelony Halifaks wracał po zrzucie z objętej powstaniem Warszawy
Samolot sił powietrznych Wielkiej Brytanii został zestrzelony w nocy z 4 na 5 sierpnia 1944 roku w gminie Korzenna. Halifax wracał do bazy w Brindisi we Włoszech po dokonaniu zrzutu dla walczących powstańców w Warszawie. Załoga liczyła siedem osób.
- Pilot trafionego samolotu starał się jak najdłużej utrzymać maszynę w powietrzu, aby jego koledzy mogli z niego wyskoczyć na spadochronach, zanim się rozbije. Ta sztuka udała się czterem żołnierzom, trzech pozostałych niestety zginęło – opowiada Janusz Ostręga, syn członka batalionu „Barbara” Armii Krajowej.
To właśnie dzięki partyzantom, ocaleni w katastrofie Halifaxa, alianci nie wpadli w ręce Niemców, co oznaczałoby dla nich pewną śmierć. Zajęli się nimi i początkowo ukrywali ich w lesie. W październiku 1944 roku dwóch lotników zostało „dostarczonych” do domu Jana i Marianny Więcków z Mesznej Opackiej, z którymi mieszkała 9-letnia wówczas córka Helenka.
- Dziadkowie ryzykowali życie swoje i mojej mamy. Wiadomo, że gdyby Niemcy dowiedzieli się, że przyjęli pod swój dach lotników, to ich los byłby przesądzony – przyznaje Danuta Mączko, córka pani Heleny.
List uznania dla bohaterskiej rodziny z Mesznej Opackiej
Nie ma co do tego żadnych wątpliwości również Rosemary Edmeads – córka sierżanta Johna Rae, strzelca pokładowego, który zginął w zestrzelonym Halifaksie. To właśnie jej upór i chęć dotarcia do miejsca śmierci taty oraz osób, które uratowały jego kolegów sprawiły, że rząd Wielkiej Brytanii przed kilkoma dniami uhonorował bohaterską rodzinę z Mesznej Opackiej.
W piątek (10 listopada) w Tuchowie, gdzie mieszka Helena Morajda odbyła się wyjątkowa uroczystość, podczas której płk Tom Blythe – Attaché Obrony Wielkiej Brytanii wręczył dla niej i jej zmarłych rodziców specjalny list uznania za bohaterski czyn ocalenia lotników. Podczas spotkania obecna była również Rosemary Edmeads, która przyjechała aż z Kalifornii, gdzie obecnie mieszka. Gospodarzem uroczystości była burmistrz Tuchowa, obecny był również wójt gminy Korzenna.
Ocaleni, to Allan Jolly oraz Robert Peterson, który – jak wspomina pani Helena - mówił po angielsku z dziwnym akcentem. Dopiero potem Więckowie dowiedzieli się, że był Kanadyjczykiem. Gdy w październiku 1944 roku partyzancki przewodnik przyprowadził ich po ponad dwumiesięcznej tułaczce po lasach, byli brudni i zaniedbani.
- Umyli się, a mama dała im odzież ojca – wspomina pani Helena.
Lotnicy na co dzień ukrywali sie w specjalnie wykonanej kryjówce w stodole, która jeszcze dwa lata temu stała pod Tuchowem. Zdarzało się, że przychodzili również ogrzać się w domu otoczonego dużym ogrodem, pełnym drzew i krzewów. W razie zagrożenia łatwo było się w nim schować lub uciec do pobliskiego lasu. Mała Helenka nieraz stała w oknie i obserwowała, czy nikt nie nadchodzi, a także zanosiła lotnikom jedzenie.
- Wiedziałam, że piloci dla bezpieczeństwa muszą pozostawać w ukryciu, a ja nie mogłam nikomu o tym powiedzieć. Moja mama prała im ubrania i karmiła jak najlepiej, byli traktowani jak członkowie rodziny – dodaje Helena Morajda, która lotników wspomina jako miłych i fajnych chłopaków. Kontakt z nimi ułatwiał słownik, który miał przy sobie jeden z nich.
Przeżyli wojnę i wrócili cali do domów
Lotnicy opuścili kryjówkę w Mesznej Opackiej po trzech miesiącach - w styczniu 1945 roku, gdy nie było już Niemców. Do Tarnowa odwiózł ich furmanką Jan Więcek. Wiadomo, że dotarli cało do swoich domów.
- O ile z Anglikiem nie było później kontaktu, to Robert – ten Kanadyjczyk pisał jeszcze po wojnie do moich dziadków. Wrócił do Kanady, ożenił się i przysłał nawet zdjęcie z żoną i dzieckiem – dodaje Danuta Mączko.
Jak dodaje, kontakt z nim po jakimś czasie jednak urwał się, gdyż Więckowie obawiali się represji ze strony ówczesnej władzy, która źle patrzyła na osoby, które współpracowały z AK. Jan Więcek zmarł w latach 60-tych, a jego żona – Marianna dziesięć lat później.
Janusz Ostręga, na prośbę Rosemary Edmeads, próbował odnaleźć również inne osoby, które udzieliły schronienia dwóm pozostałym lotnikom, ocalałym z zestrzelonego Halifaksa. Mimo że w rodzinie jednego z nich zachowała się lista z nazwiskami i adresami osób, od których prawdopodobnie, doświadczyli oni pomocy w Polsce, zadanie okazało się niezwykle trudne. Poza Więckami, na razie nie udało się ustalić kim oni byli i jak potoczyły się ich losy.
Bądź na bieżąco i obserwuj
Piknik historyczny i podróż w czasie w Niedomicach
