https://gazetakrakowska.pl
reklama
18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ciężka praca dinozaura

W stroju dinozaura było jak w piekarniku, w którym później robiłem burgery
W stroju dinozaura było jak w piekarniku, w którym później robiłem burgery Marcin Makówka
"Rozdajesz balony, pozujesz do zdjęć. Nie możesz warczeć, bo dzieci wystraszysz". Tak wygląda ekspresowe przeszkolenie na dinozaura. A kiedy nie jestem pluszową maskotką, robię tony hamburgerów. O pracy w dinoparku - pisze Piotr Rąpalski.

Wizyta w parku dinozaurów w Zatorze to dla turystów zabawa na karuzeli, oglądanie ruchomych gadów i obżeranie się tonami dinoburgerów. 70 pracowników musi stanąć na głowie, aby dogodzić wybrednej klienteli. A jest jej czasem nawet 10 tys. sztuk dziennie. Przekonałem się na własnej skórze, że to ciężki kawał chleba. Podczas sprzątania parku obsikał mnie tyranozaur, w pluszowym stroju gada było gorąco jak w piekle, a gdy robiłem hamburgery, sparzyłem się chyba ze sto razy.

9.00. Trafiam pod skrzydła pani Bożenki i pani Eli. - Nie wolno na nas mówić "sprzątaczki". Jesteśmy konserwatorami powierzchni płaskich - zaznacza pani Bożenka i goni mnie do roboty. Zamiatam, ścieram i ustawiam stoły w barze, czyszczę maszyny w lunaparku. Zabawa na jednej z nich polega na siedzeniu w samolociku i strzelaniu z pistoletu do fok, misiów, grzybków i pingwinów. Trafione, wyrzucają z siebie fontannę wody. Ciekawe. Teraz mopem poleruję toalety. To jedyna okazja, żeby zwiedzić też damską. Wymieniam pojemniki z mydłem i papier. Moje opiekunki opowiadają historie życia.
Pani Bożenka to "kobieta pracująca". W Andrychowie była tkaczką, później robiła buty w Chełmku, a na koniec skręcała rozruszniki do silników samochodowych. Przyszedł kryzys i trafiła do parku. Pani Ela to z kolei "Matka Polka" Ma pięcioro dzieci. Dwie córki pracują w parku. - Chodzi o to, żeby nas było więcej niż prezesów, a to trzech braci - żartuje pani Ela. Jak wzmocni swój "gang", pewnie założy związek zawodowy.

Zbieram śmieci wśród dinozaurów. - Ja to już mam zboczenie zawodowe. Idę przez Wadowice i podnoszę każdy papierek. Ludzie się gapią - mówi pani Ela. Nagle kobieta odskakuje z obrzydzeniem. Na środku alejki leży zdechła mysz. Nic to dziwnego, bo właściciele lasu, w którym stoją wielkie gady, zostawili wszystko w naturalnym stanie. Wytyczyli tylko ścieżki. Pani Ela za żadne skarby nie chce podnieść gryzonia. Mogę się wykazać. Biorę mysz za ogon i biedny sierściuch po potrójnym salcie ląduje szybko w krzakach.

Punkt dla mnie, ale zaraz pokornieję. Sika na mnie tyranozaur. Atrakcja włącza się na fotokomórkę. Moje przewodniczki nic o tym nie wspomniały. Teraz chichrają. W innym miejscu z kilku metrów wysokości spada na mnie ślina jakiejś gadziny. Kolejny jaszczur pluje mi prosto w twarz. To wszystko czysta woda, ale moje poczucie dumy leży w gruzach.

Koniec sprzątania. W międzyczasie turyści rozleźli się po parku jak mrówki. Dzieci poganiają tatusiów, a tatusiowie żony. Szybko, szybko, aby zaliczyć jak najwięcej atrakcji. A gości musi ktoś powitać. Zostaję mianowany na stanowisko maskotki Dinozatorlandu.

Pluszowe przebrania trzymane są w gabinecie pielęgniarki. Miła pani Stasia, która w parku dorabia sobie do emerytury, wita mnie z uśmiechem. - Niech pan nawet nie marzy że zrobię mu "usta - usta". Mam aparat tlenowy - żartuje kobieta w biały kitlu.

Chwytam pluszowy uniform tyranozaura i próbuję się do niego wgramolić. Ledwo mogę objąć rękami głowę gada. - Hola, hola. W dżinsie to się ugotujesz. Rozbieraj się do majtusiów! - krzyczy pani Stasia. Mogę pokazać trochę ciałka. Przecież w podstawówce nieraz lądowaliśmy u higienistki.
Wgramolić się do środka zielono-żółtego stwora pomaga mi Karol. To on na co dzień mierzy się z tym zadaniem. Udało się. Świat oglądam przez mały otwór z siatką. Głowa giba się we wszystkie strony świata. Z redaktora zostały tylko dłonie i buty. Biorę balony i ruszam do parku

- Rozdajesz, pozujesz do zdjęć. Nie warcz, bo dzieci wystraszysz - daje szybkie wskazówki Karol. Łbem uderzam o framugę drzwi i z powrotem ląduję na kozetce u pani Stasi. Wyleźć muszę na kuckach. Przestrzeń. Radość. Ale krótkotrwała. Rzuca się na mnie horda dzieciaków. Balony błyskawicznie znikają z mej ręki. Karol donosi kolejne wiązki. Kręcę się w kółko jak oszalały. - Jeszcze ja, jeszcze ja! - słyszę z każdej strony. Kiedy dzieci widzą, że balonów nie ma, ustawiają się do zdjęć z dinozaurem. Przez siatkę mało co widzę. Boję się rozdeptać jakiegoś brzdąca.

Chyba odruchowo zacząłem warczeć. Instynkt obronny. Mały chłopczyk ryczy, aż uszy bolą. Matka tuli go w ramionach. Dobrze, że z uśmiechem, bo jeszcze skończę w sądzie za terroryzowanie nieletnich.
Upał jak cholera, a pod pluszem chyba 50 stopni. Leje się ze mnie strumieniami. Zasysam drobiny nieco chłodniejszego powietrza (jakieś 32 stopnie Celsjusza) przez siatkę. Dinozaury na pewno nie wyginęły z powodu epoki lodowcowej. To kolejna ściema naukowców.

Wracam do pani Stasi niemal na czworakach. Nic dziwnego, że kostiumy zdaje się w gabinecie z apteczką pierwszej pomocy pod ręką. - Zgrzałeś się, synku? - dobija mnie sarkazmem urocza pielęgniarka.

Ogarniam się w mig, gdyż czeka mnie kolejne wyzwanie. Idę pracować do baru, gdzie wygłodniali goście parku, po godzinach zabawy i zwiedzania, szturmują lady. Jestem spokojny. Pięć lat byłem kelnerem i na pracy w gastronomii trochę się znam.

Myję parę tacek, robię jedną zapiekankę i wydaję porcję frytek. Łatwizna. Szybko jednak zostaję skierowany na zagrożony odcinek frontu: burgery! Tych trzeba zrobić miliony. Bułki do pieca. Chwilę czekamy. Wyciągamy spody. Na nie ląduje sałatka warzywna, a na niej liść sałaty. Na to kotlecik, keczup i musztarda. Przykrywamy czubem buły, pakujemy w papierek i... jazda. Pracuję z Justyną i Magdą. Dziewczyny energiczne jak Jagna z "Krzyżaków". Pogania nas Bartek, szef baru. Z zawodu nauczyciel historii.- Pensja taka, że poszedłem do dinoparku - mówi chłopak.

Armagedon. Głodomory roją się przy kasach. Robię po 6 burgerów naraz. Jednego w 10 sekund. - Nieźle jak na pierwszy dzień. Ale dziś jest w miarę spokojnie. W Boże Ciało mieliśmy jakieś 10 tys. gości - rzuca Magda. Zasuwam jak dziki. I tak godzina za godziną. A tłum topnieje powoli... Nie pamiętam, co było dalej. Zrobiłem chyba miliard buł. Późnym popołudniem, czekając na pociąg do Krakowa, podziwiałem tylko swoje rany po oparzeniach.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska