Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy za całe zło starczy PiS i PO?

Jerzy Surdykowski
fot. archiwum Polskapresse
Po paru latach dołowania PiS dogonił Platformę i teraz wymachując konstruktywnym wotum nieufności już się widzi przy władzy, chociaż do wyborów pozostały jeszcze prawie trzy lata. Jeśli nie wybory, to może demonstracja, może afera w duchu kolejnego "Amber Gold", albo rozłamującego Platformę głosowania; a jak nie, to po prostu dokupienie kilku posłów? Możliwości jest wiele...

Chociaż sympatyczny profesor Gliński chwilowo ma niewielkie szanse objęcia najważniejszego w Polsce fotela, to polityczne ogary już poczuły świeżą posokę. Ale jednocześnie rośnie liczba wyborców niemających na kogo oddać głosu, z przerażeniem obserwujących walkę buldogów, z których żaden nie ma nic dobrego do zaproponowania Polsce prócz złości na przeciwnika.

Co się stało z nami i z naszym krajem? Co się dzieje z wywalczoną ponad dwadzieścia lat temu demokracją? Ktoś mądry napisał niedawno, że chociaż wiele lat temu wyzwoliliśmy się z komunizmu, to wciąż kultywujemy nabyte wtedy nawyki i ulegamy ukształtowanym w tamtych czasach stereotypom. Najbardziej niszczycielski z nich to przekonanie, że polityka toczy się sama, bez naszego udziału, a obywatelowi pozostaje rytuał głosowania i równie ugruntowany obyczaj daremnego narzekania w międzyczasie. Może niektórzy z nas mogą powiedzieć, że o demokrację walczyli, ale większości Polaków została ona podana jak gotowy produkt do konsumpcji i to za darmo. Stąd już w historycznych, wyborach 1989 roku - w wyniku których upadł komunizm - wzięło udział zaledwie 62 procent uprawnionych. Potem było jeszcze gorzej. Połowa z nas uważa, że polityka nie jest warta zainteresowania, że układana jest - jak za komuny - gdzieś na górze, a głosującym pozostaje tylko zatwierdzanie podjętych tam decyzji. Do partii politycznych zapisujemy się mając nadzieję na posadkę w samorządzie lub spółce skarbu państwa, a nie z obywatelskiej woli wzięcia odpowiedzialności za sprawy publiczne. Uwierzyliśmy, że politycy to inna rasa Polaków przeznaczona do zajmowania najwyższych stanowisk i wykłócania się przed kamerami telewizji.

Ale odziedziczone po komunizmie nawyki, to dopiero część naszej biedy. Przemija postać świata. Dzisiejsza polityka toczy się nie na starogreckiej agorze, nie na masowych wiecach sprzed stu lat, ale w telewizji. Dzisiejsza demokracja nie przypomina ateńskiego pierwowzoru. Dzisiejsze media daleko odbiegły od misji dawno już pogrzebanego pokolenia dziennikarzy przekonanych, że powinni skłaniać współobywateli do myślenia i troski o sprawy publiczne.

Świat zgłupiał, a jego ideałem jest telewizyjny program rozrywkowy albo pełen reklam i rozebranych panienek kolorowy tabloid. W krajach starej demokracji zgłupienie jest choć trochę powściągane przez ugruntowany obyczaj, ale nasze nawyki postkomunistyczne sprawiają, że jesteśmy na taką modę wyjątkowo podatni. Daliśmy sobie wmówić, że polityka polega na boksie przed kamerami.

Daliśmy sobie wmówić, że biust Dody, powrót Joli Rutowicz czy występna matka Madzi prężąca się w bikini zasługują, by być sensacją dna. Że najważniejsze sprawy publiczne to defilada celebrytów na estradzie albo innym czerwonym dywanie. Że kultura to wygłup, piosenka, a w najlepszym razie gra komputerowa, a nie trudna w czytaniu, ale otwierająca nowe horyzonty książka. Daliśmy sobie wmówić, bo to łatwe i niewymagające angażowania rozumu; wszak życie jest tak trudne i pośpieszne, więc należy się chwila wytchnienia. To nasza wina, że politycy są tacy jak ich znamy, że partie prezentują nierzetelne programy, ale efektowne hasełka, że wolimy surfowanie po rzeczywistości wirtualnej od zmierzenia się z wyzwaniami realnej.

To fałsz, że możemy chlubić się polską drogą od komunizmu do demokracji. Przebyliśmy tylko gorzki szlak od postkomunizmu do postdemokracji, czyli demokracji zepsutej, celebryckiej, rozrywkowej, zobojętniałej na prawdziwe problemy. Bo komunizm też był zepsuty zarówno ten od Gierka, a jeszcze bardziej od Jaruzela.

Niedawno widziałem w telewizji posła Niesiołowskiego mówiącego spokojnie i sympatycznie. Mówił o biedronkach, bo przecież jest profesorem od owadów, a nie od opluwania. Ale o czym potrafią mówić bez plucia Hofman albo Brudziński? To nieprawda, że politycy są obrzydliwi. Oni są tylko kwintesencją nas samych.

Autor: konsul generalny w Nowym Jorku (1990-1996), ambasador w Bangkoku (1999-2003), pisarz, reporter.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska