Jego rodzice mieli problem alkoholowy. Kiedy dwaj starsi bracia wyfrunęli z domu, wszystko zwaliło mu się na głowę. Mimo to nie poddał się. Walczył o ich trzeźwość, aż w końcu trafili na leczenie. I udało się: od kilku lat są już niepijący. On sam w międzyczasie został gwiazdorem polskiego popu i miał w zasięgu ręki wszystkie możliwe używki. Nie stracił jednak całkowicie głowy. Dziś zapowiada wyprowadzkę ze stolicy poza miasto, bo od improwizowania, woli spacery z psem po lesie.
- Uciekam z Warszawy już niebawem. Niedaleko, ale już potrzebuję lasu. Jak emeryt, faktycznie. Uciekam do lasu i chcę, żeby mój pies, a w przyszłości, mam nadzieję, kilka psów, żebym mógł otwierać taras i po prostu, żeby mogły sobie wyjść. Takie było moje marzenie od zawsze, nigdy nie mieszkałem w domu. Myślę, że to też przyniesie wiele muzycznych i fajnych rzeczy – mówi w Meloradiu.
Blizny po kolczykach
Jego mama jest laborantką, a tata lakiernikiem samochodowym. Oboje starali się zapewnić swym dzieciom jak najlepsze warunki dorastania, ale niestety nadużywali alkoholu. Kiedy dwaj jego przyrodni bracia opuścili dom, został sam z tym problemem. Mimo, że najprościej byłoby również uciec przed nim, on starał się postawić rodziców do pionu. Nie było to proste, ale jego starania z czasem przyniosły efekt.
- Moi rodzice zmagali się z chorobą alkoholową, bracia z nami nie mieszkali, więc ja byłem pozostawiony sam sobie. Nie miałem wsparcia. Wiem, że to może dziwnie zabrzmieć, ale te problemy, z którymi się wtedy zmagałem były pewnego rodzaju motywacją. Często rozmawiam z Michałem, że pewnie byśmy w życiu tyle nie osiągnęli w tak szybkim tempie, gdyby nie nasza przeszłość. Być może bylibyśmy bardziej leniwi, gdybyśmy mieli wszystko podane na tacy – tłumaczy w Onecie.
Dawid był zapatrzony w starszego brata. Kiedy Michał wyjechał do Francji studiować na Sorbonie i tam odniósł sukces jako piosenkarz, dzięki udziałowi w telewizyjnym talent-show, również on postanowił spróbować swych sił w śpiewaniu. Niestety: okazało się, że ma guzki na strunach głosowych. Lekarz kazał mu cierpliwie czekać do mutacji – i faktycznie czas zrobił swoje. Dawid zaczął w końcu spełniać swoje marzenie o byciu gwiazdorem popu.
- Miałem taki czas, że byłem „rebelem”. Miałem 14 lat i byłem emo, miałem kolczyki, teraz mam po nich blizny. Włosy farbowałem na czarno. Robiłem wszystko, co złe. Nie ćpałem, ale na pewno pojawił się pierwszy alkohol. Nie byłem takim buntownikiem do końca. To był raczej efekt mody. Ale jakieś fajeczki koło szkoły, jak najbliżej, żeby było to ryzyko, pojawiły się. Każdy nastolatek przechodził okres buntu. Ja też – śmieje się w „Vivie”.
Ostra jazda
Kiedy Dawid zaczął nagrywać filmiki jak śpiewa covery znanych przebojów i umieszczać je w serwisie YouTube, jego wpisy zaczęły cieszyć się coraz większą popularnością. W końcu zauważył to łowca talentów i zaproponował młodemu chłopakowi kontrakt. Za jego sprawą Dawid zaczął brać udział w różnych konkursach i festiwalach. Dzięki temu zyskał miano „polskiego Justina Biebera”, za którym szaleją nastolatki.
- Moi rodzice we mnie za bardzo nie wierzyli. Mój brat Michał, osiągnął wielki sukces we Francji. Długo uważali, że po prostu chciałbym go naśladować, nie wiedząc, ile pracy trzeba włożyć w muzykę. Dlatego szybko zacząłem działać na własną rękę i nagrywać covery, które wrzucałem do sieci. Pamiętam, jak pierwsze nagrania stawały się viralami, to wołałem mamę i pokazywałem jej komentarze, w których mnie chwalono. Powoli starałem się ich przekonywać, że też chciałbym tworzyć muzykę, ale na pewno nie miałem od nich tak wielkiego wsparcia, jak mój brat – podkreśla w Onecie.
Sukces przyszedł, kiedy był w drugiej klasie liceum. Dawid chciał się poświęcić śpiewaniu, więc rzucił szkołę i wyjechał z rodzinnego Gorzowa Wielkopolskiego do Warszawy. Potem chłopak próbował dokończyć edukację w indywidualnym toku nauczania i zrobić maturę, okazało się jednak, że egzaminy wypadają dokładnie wtedy, kiedy ma zakontraktowane koncerty, których nie może odwołać. W efekcie zakończył naukę na poziomie pierwszej klasy liceum.
- Kiedy jednak dostałem dowód osobisty do ręki, to zaczęła się ostra jazda bez trzymanki. Nikt za bardzo do niczego nie musiał mnie namawiać. Byłem młodym człowiekiem, który pracował z dorosłymi z dala od rodziców. Wydaje mi się, że spróbowałem już w życiu wszystkiego, poza jakimiś hardcorowymi narkotykami. Byłem wtedy panem świata - oczywiście tylko w mojej głowie – śmieje się w Onecie.
Zejść ze sceny
Popularność Dawida wśród nastolatków znalazła wkrótce przełożenie na jego obecność w mediach. Młody chłopak trafił więc najpierw do „Tańca z gwiazdami”, a potem został jurorem w „The Voice Kids”. Ku zaskoczeniu wielu obserwatorów Dawid świetnie sprawdził się w tej roli. Znalazł szybko nie tylko wspólny język z młodymi uczestnikami talent-show, ale zakolegował się także z pozostałymi trenerami – Cleo oraz Tomsonem i Baronem.
- Był to dla mnie wielki stres. Wcześniej też byłem jurorem w jednym z programów, ale „The Voice” to prestiż. To już jest program światowy, gdzie licencja na ten program jest w każdym kraju i bardzo się ucieszyłem, kiedy zaproponowali mi, żebym był jednym z jurorów. Obawiałem się, że nie dam rady merytorycznie. A potem stwierdziłem, że „kurczę, ja swoją karierę zaczynałem cztery, pięć lat temu, czyli mam świeże informacje, jak to wszystko zacząć”. Stwierdziłem, że muszę iść w tę stronę i powiedzieć tym dzieciakom, jak to było, jak oni mogą zacząć – opowiada w serwisie Drezdenecka.pl
Po wydaniu pięciu płyt i zagraniu niezliczonej ilości koncertów, Dawid poczuł się wyeksploatowany. Podczas występu w Opolu, dopadł go niespodziewany lęk. „Modliłem się, żeby to się już skończyło i żeby zejść ze sceny” – wspomina dzisiaj. Te niepokojące objawy sprawiły, że udał się na terapię. Psycholog pomógł mu uspokoić się, dzięki czemu chłopak odpuścił nieustanne imprezowanie i nieco wyhamował karierę. Pociechę znalazł również w wierze.
- Niektórzy moi znajomi nadal imprezują do rana, ale mnie one już nudzą. Oczywiście czasami wyjdę z nimi na piwo, ale znam swoje granice. Potrafię odmówić. Nie lubię chodzić niewyspany, umierać na kaca czy mieć poczucie, że straciłem dzień na głupoty. Wolę umówić się ze znajomymi i wspólnie z nimi obejrzeć jakiś dobry film. Oczywiście czasami wyjdę na imprezę i oddam się szaleństwu z przyjaciółmi, ale jednak jest to bardziej sporadyczne niż częste – deklaruje w Onecie.
