Powinni tam raczej, po laptopa, wysłać 100 dzielnicowych plus kilku hipsterów z placu Zbawiciela, którzy w przeciwieństwie do naszych "szpiegów" potrafią przegrać plik z MacBooka. To historia jak z kawału o tajnym agencie wywiadu amerykańskiego, którego zrzucili do ZSRR, który jednak miał pewne trudności operacyjne, bo był czarny.
Pierwszy i ostatni raz miałem kontakt z wywiadem, gdy szykowałem się na panelowy wyjazd koła studentów dziennikarstwa do obwodu kaliningradzkiego. To było spotkanie z panem, który wyglądał na dobrego wujka, złapał mnie na korytarzu UJ, przedstawił się i poinformował, że gdyby jakiś nieznajomy się ze mną w Rosji kontaktował, mam zadzwonić i mu powiedzieć.
Choć kontaktowałem się tam wyłącznie z wujkiem znajomego i nie jechałem, żeby szpiegować, tylko, żeby pić piwo, to wtedy poczułem się bezpiecznie, poczułem, że jest niewidzialna ręka, która dba o bezpieczeństwo mojego kraju.
Teraz widzę rękę, a raczej gębę nieudolnych "agentów", którzy są spaleni.
WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE "CZY JESTEŚ PRAWDZIWYM KRAKUSEM?"
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!