Wprawdzie w Krakowie obchodzi się ostatnio jubileusze głównie z okazji rocznic zaczynających się na 6 (650-lecie UJ, 60-lecie wielu instytutów PAN itp.), ale skoro już ustaliłem, że ten tekst jest dokładnie setny w tej serii - to wypada jakoś ten fakt spuentować. W ramach tej puenty chcę Państwu podziękować za życzliwość, z jaką czytacie moje felietony. Odbieram wiele e-maili z sympatycznymi komentarzami, a czasem także słyszę je bezpośrednio w rozmowach służbowych czy prywatnych: „Wiesz, właśnie czytałem w gazecie... Podobało mi się!”.
To bardzo miłe! A przy okazji tego minijubileuszu pozwolę sobie przypomnieć, że ta seria popularnonaukowych felietonów nie jest bynajmniej pierwsza.
Wcześniej także pisywałem regularnie w „Gazecie Krakowskiej” o nauce i naukowcach - od 06.01.2010 do 26.06.2013. Miałem wtedy więcej miejsca (felietony mogły być prawie dwukrotnie dłuższe), ale umieszczano je na odległych stronicach „Gazety”.
Moje obecne miejsce na drugiej stronie środowego wydania uważam za nobilitację, chociaż tekst nie może tutaj przekraczać 2800 znaków. Naprawdę niełatwo w tak ciasnych ramach zmieścić coś, co ma początek, koniec - i jeszcze odrobinę sensu w środku! Te moje wcześniejsze felietony w „Gazecie Krakowskiej” ukazywały się mniej regularnie, ale ich także uzbierało się w sumie ponad 180. Lecz to nie wszystko! Jeszcze wcześniej - aż strach się przyznać! - pisywałem „u konkurencji”. W 2008 roku „Dziennik Polski” stworzył dla mnie w sobotnio-niedzielnym magazynie specjalny kącik pod ogólnym tytułem „W laboratorium i w praktyce - ciekawostki naukowo-techniczne”.
Pamiętam, że zacząłem tę serię wydrukowanym w dniu 18.04.2008 artykułem „Uczonymi brukowany Kraków”, nawiązującym swoim tytułem do znanej fraszki Sztaudyngera „Gołębiami brukowany Kraków / g... ma z tych ptaków”. Chodziło mi o to, żeby przybliżyć krakowianom (i nie tylko) dorobek współczesnej nauki i osiągnięcia uczonych - w taki sposób, żeby jednak coś z tego mieli.
Nie do końca mi się to udało, bo po kilku miesiącach bardzo ładnego drukowania tych moich cotygodniowych felietonów koncepcja redakcji się zmieniła i sprawy nauki „poszły w odstawkę”. W efekcie, chociaż nadal regularnie pisałem moje teksty i pilnie posyłałem je do redakcji - moje felietony zaczęto traktować trochę jak zapchajdziurę. Jeśli reklam było dużo, to mój tekst wyrzucano.
Dlatego tak bardzo cenię sobie moją obecną współpracę z „Gazetą Krakowską” - pewną, stabilną i życzliwą!