Wygrał Pan z mrozem? To Pana pierwszy egzamin jako wojewody. Zdał Pan go? Bo słychać głosy, że nie.
Tego się chyba stwierdzić nie da. Jeszcze żaden wojewoda przede mną niczego podobnego i w takiej skali nie przerabiał. Skoro nie ma punktu odniesienia, to ciężko wnioskować, czy sobie poradziłem lepiej niż ktoś inny czy gorzej.
Na Śląsku wojewoda stosował inną taktykę niż Pan, jeździł po wioskach bez prądu.
Na Śląsku poziom emocji był zdecydowanie większy niż u nas, choć skala problemu u nich była mniejsza. Rozpętało się tam samorządowe piekło wobec wojewody. Moja taktyka była inna. Przesyłaliśmy do prasy wszystkie informacje i nie były one szczególnie ubarwiane: tyle i tyle osób nadal nie ma prądu. Można było przecież podawać je w inny sposób: "już tysiąc domów odzyskało zasilanie". Po prostu nie upiększaliśmy rzeczywistości.
Był Pan atakowany za opieszałość.
Jako elektryk wiem, że Enionowi mogliśmy pomóc tylko tak, że media będą zajmowały się nami, a nie nimi. Widziałem, co się działo na Śląsku. Pomyślałem, że najlepszą pomocą jest stworzenie im warunków do pracy. My nic więcej nie mogliśmy zrobić. Do naprawiania takich awarii nie można posłać pospolitego ruszenia. Gdy pytałem Enion, czy wojsko może im pomóc, oni po godzinie odpowiedzieli, że można przysłać 20 żołnierzy i nie więcej. Każdego z nich ktoś z Enionu musiał nadzorować i brać odpowiedzialność. Jeżeli przeszkolonemu energetykowi coś się stanie w pracy, to trochę inna sytuacja, niż gdy przytrafi się to dzielnemu ochotnikowi, który nie ma uprawnień. Inną rzeczą było to, że siedział rzeczony Kowalski w domu, nie miał prądu tydzień, nie miał drugi i dobijało go poczucie bezsilności. Sam nie mógł sobie pomóc, bo mu nikt nie pozwolił. Przy powodzi można zobaczyć tysiąc ludzi, którzy noszą worki, zabezpieczają, każdy może coś zrobić. Bezsilność budzi rozgoryczenie.
Dlaczego nie poprosił Pan premiera o ogłoszenie stanu klęski żywiołowej?
Bo nic by to nie zmieniło. Nie chcę się odwoływać do przykładu minister Kopacz. Jakoś nie słyszałem, żeby ktoś z tych, którzy ją wcześniej krytykowali, przyszedł jej podziękować za to, że nie wydała niepotrzebnie 300 mln zł z pieniędzy podatników na szczepionki. Żadne dodatkowe działania, ogłoszenie stanu klęski żywiołowej nie sprawiłyby, że słupy postawiono by szybciej, że szybciej naprawiono by awarie, naciągnięto przewody.
Ludziom nic by to nie dało? Nic nie ułatwiło?
Wprowadziłoby bardzo niepożądaną w tamtym momencie zmianę kompetencji. Wojewódzki sztab przejąłby zadania wójtów, burmistrzów, starostów i uwolniłby ich psychologicznie od odpowiedzialności za mieszkańców. A ja nie mam żadnej gwardii narodowej, którą mogę uruchomić i wykonać za kogoś jego zadania. Funkcja wojewody i centrum kryzysowego jest kontrolna, a nie interwencyjna.
A nie możecie wywierać na nich presji, grozić sankcjami?
Możemy wydawać im polecenia, ale wcześniej musimy mieć informacje. Mamy nagraną taką rozmowę: pytamy, czy są jakieś awarie w gminie, ile osób nie ma prądu. Słyszymy w odpowiedzi: "no, dzwoniła jedna osoba, że nie ma prądu w domu. A wtedy już pięć tysięcy ludzi nie miało zasilania. Straciłem zaufanie do informacji, które otrzymywaliśmy. Te, które były uspokajające wcale mnie nie uspokajały. Bałem się, że przez brak informacji dojdzie do zagrożenia zdrowia bądź życia. Mogłoby okazać się, że z powodu braku możliwości uruchomienia kasy fiskalnej nie działa sklep, apteka nie sprzedaje leków, że komuś nie działa sztuczna nerka, bo nie ma agregatu pod domem.
Ostatnie tygodnie pokazały, że system obrony cywilnej w zasadzie nie działa, że burmistrzowie i wójtowie nie wiedzą, do kogo zwrócić się po pomoc. Chyba nie tak powinno być?
Będę o tym rozmawiał na spotkaniu z samorządowcami 8 lutego. Chcę przełamać ten spokój, który nagle został zburzony przez nieoczekiwanie srogą zimę. Można powiedzieć, że formacje obrony cywilnej rozpływają się w bezczynności.
Czyli nie spełniają swojej roli?
Zastały się, bo od dawna nie było prawdziwej akcji. W strażackich ćwiczeniach np. ewakuacji szkół jest więcej zabawy i śmiechu niż prawdziwego ćwiczenia. Nikt nie wierzy w sens takich ćwiczeń, że to rzecz potrzebna, i że warto taką umiejętność uzyskać i podtrzymywać. Obecna sytuacja pokazała z całą brutalnością, że system szwankuje.
Co Pan zrobi, aby to zmienić?
Na pewno trzeba zająć się standaryzacją w zarządzaniu kryzysowym. Już zaczęliśmy o tym rozmawiać ze starostami. Chodzi o to, że teraz sztaby kryzysowe mają tylko większe miasta, w mniejszych zajmuje się tym Straż Pożarna, która ma swoje, inne zadania, a w małych miejscowościach zajmują się tym wyznaczone osoby na dyżurach domowych.
Siedzą w swoich domach?
Tak. Gdy dzwoniliśmy z pytaniami, oni najczęściej odpowiadali: Nie wiem, bo jestem w domu. Czas to zmienić, ułożyć odpowiednie procedury, jasno określić, ile jakiego sprzętu gmina powinna mieć do obrony cywilnej. Ma temu posłużyć baza "Arkus", w której ujęty będzie cały sprzęt w województwie.
Z Enionu miał Pan więcej informacji o stanie szkód niż od samorządowców?
Tak. Poza tym ja mam o tyle łatwiej, że całe kierownictwo tej spółki to są moi koledzy z uczelni, znamy się już długo. Proszę jednak pamiętać, że oprócz napraw i usuwania awarii jest jeszcze kwestia ludzi, którzy żyją bez prądu. Na froncie odbudowy wiedziałem co się dzieje, ale co z ludźmi, mogliśmy wiedzieć tylko od samorządowców i z powiatowych sztabów kryzysowych. Meldowanie musi się odbywać hierarchicznie. Starostowie skarżyli się, że gminy pomijały ich i zgłaszały się o pomoc i z informacjami bezpośrednio do nas. Stąd chaos.
Będzie Pan rozliczał samorządowców za zaniedbania, brak zapasowego zasilania wodociągów, informacyjny chaos?
Rozmowa, którą przeprowadziłem z trzema starostami, nie była rozliczeniowa. Szukaliśmy rozwiązań. Napawa mnie to nadzieją, bo widzę, że oni chcą rozmawiać.
Może ze strachu?
Motywy są nieważne, byle doszło do ustaleń i konkluzji, które potem będziemy mogli weryfikować.
Powiedział Pan, że uważa za nieprzyzwoite zbijanie politycznych punktów na takich sytuacjach kryzysowych.
A jest to przyzwoite? Na wejściu, gdy tylko przyszedłem na Basztową, usłyszałem, że trampolina, że wykorzystywanie stanowiska państwowego do jakichś tam wyborów...
Ale Pan się z tym nie kryje.
Nie o to chodzi. Tym bardziej nakazuję sobie powściągliwość. Pracownicy nieraz nakłaniali mnie, by gdzieś pojechać, odwiedzić ludzi. Jak się ma sto miejscowości, to do ilu można pojechać? W ilu domach można być? Jak mogłem im pomóc oprócz tego, że się troskliwie pochylę? I nie daj Boże jeszcze miałem pojechać z fotografem i przesłać zdjęcia do prasy. Mnie tego typu rzeczy napawały niesmakiem podczas powodzi w 1997 r. Ci, którzy zarządzali całością, ani razu nie byli w telewizji, a zupełnie kto inny pływał pontonem i podawał chleb przez okna.
Premier Tusk przyjechał, gdy w Małopolsce była powódź, był w Nowej Białej, gdzie zawalił się most.
To zupełnie inna sytuacja. W przypadku powodzi można spotkać się z pospolitym ruszeniem, które rzuciło się do pomocy. Przez 20 lat mojej pracy nie zdarzyło się, żebym nie odwiedził osób, którym przydarzyło się nieszczęście na terenie mojej gminy, którym np. spalił się dom. Nie zdarzyło się, żebym z nimi nie rozmawiał i nie ustalił formy pomocy. Przy tej ilości to niewykonalne. A skoro niewykonalne, to nie ma co robić na pokaz.
A gdyby Pan tego nie nagłaśniał, tylko po prostu pojechał?
Spędziłem dwie noce jeżdżąc samochodem po okolicach Wolbromia, patrzyłem, w których oknach palą się światła, a w których świeczki. Ale nie będę przecież wchodził do domów. Co miałem im powiedzieć? Że nic nie pomogę, bo mnie nie wpuszczą do pracy na liniach energetycznych?
Wiele osób, również z Platformy Obywatelskiej, jest rozczarowanych Pana niemedialną postawą. Niektórzy twierdzą, że Pan tego zimowego testu nie zdał.
Nie jestem pupilem wszystkich członków PO. Jako osoba z zewnątrz wiem, że wiele osób widziało siebie na tym stanowisku. I pewnie średnio im się podoba wszystko co robię. Mają do tego prawo. Co ciekawe, nie zaatakował mnie nikt z PiS, choć mógł to być dla nich polityczny samograj. Myślę, że oni też mają poczucie, że żerowanie na tej sytuacji może być obosieczne. Mógłbym przecież wykorzystać taką sytuację i pokazać się jako medialnie sprawny szeryf. Była przecież taka pani minister, która fotografowała się w stroju szeryfa, ale nic to jej nie dało. Ja jestem człowiekiem służby publicznej i moim zdaniem ma to polegać na tym, że wykonuję co do mnie należy najlepiej jak mogę, a nie na tym, żebym lansował swoją osobę. Im więcej czasu poświęciłbym na pokazówki, tym mniej moglibyśmy wykonać tutaj.
Przygotowuje się Pan na wiosenną powódź?
Opracowujemy analizy ryzyka. Powstały już raporty, z których wynika, że po 1997 r. wydano w Małopolsce prawie 1,5 miliarda złotych na usuwanie skutków powodzi, a prawie nic na ochronę przed powodzią. Teraz to się zmieni, a pieniądze na ochronę będą kierowane w miejsca, które są zalewane regularnie, a nie tam, gdzie nic nie zdarzyło się od ponad 20 lat.