Opaska na depresję - to może być przełom!

Nigdy nie mów nigdy – tak mogłaby nazywać się nadchodząca trasa Luxtorpedy. Wbrew wcześniejszym dobitnym stwierdzeniom, że akustycznie to mogą zagrać po śmierci, będziemy mieli szansę ujrzeć Litzę i Hansa z kolegami, grających bez prądu na żywo. Po entuzjastycznie przyjętym krótkim secie akustycznym na ich ostatnich koncertach, muzycy postanowili pójść za ciosem i zrobić z tego cały koncertowy program. Czeka nas więc nowa, muzyczna odsłona zespołu. Jak przyjmą ją fani?
Kiedy w 2010 roku na polskiej scenie rockowej pojawiła się Luxtorpeda, mówiło się o narodzinach supergrupy. Na jej czele stanął gitarzysta Robert „Litza” Friedrich, znany z takich formacji, jak 2TM2,3, Arka Noego czy Acid Drinkers. Zaprosił on do współpracy rapera z projektu 52 Dębiec – Przemysława „Hansa” Frencela. Towarzyszyli im gitarzysta Robert Drężek, basista Krzysztof Kmiecik i perkusista Tomasz Krzyżaniak, którzy współpracowali wówczas z Armią i Turbo.
Już debiutancki album grupy okazał się dużym sukcesem. Przyniósł on energetyczną, ale melodyjną muzykę, oscylującą wokół stoner rocka, wykonywanego przez takie amerykańskie zespoły, jak Queens Of The Stone Age czy Kyuss. Luxtorpeda świetnie sprawdzała się też na koncertach, przyciągając na nie młodych słuchaczy nie tylko efektowną muzyką, ale również tekstami niosącymi pozytywne przesłanie.
Nic dziwnego, że niemal każda z następnych płyt grupy trafiała na szczyt listy bestsellerów. Do tej pory „Litza” i jego koledzy dorobili się siedmiu albumów. Najnowszy z nich nosi tytuł "Omega".
- Jakiś czas temu po jednym z koncertów „Hans” zaproponował, aby nagrać album będący wiązanką czegoś, co nazywamy pieśniami bojowymi. Czyli mocna treść i maksimum energii - utwory po dwie i pół minuty, szybko i do przodu. Wszyscy polubili ten pomysł, dlatego gdy weszliśmy do studia i zaczęliśmy grać, nawet nie zorientowaliśmy się, że mamy gotowy materiał na nową płytę – opowiada „Litza”.
Na najnowszej płycie Luxtorpedy znalazło się 11 premierowych utworów – ostro komentujących rzeczywistość oraz kondycję współczesnego świata i człowieka. Do takich tekstów musiała powstać mocna i surowa muzyka, brzmieniem nawiązująca domodnych brzmień na przełomie lat 80. i 90. - hard core punka i thrash metalu.
- Przy tworzeniu „Omegi” siedziałem nad muzyką przy użyciu bardzo oldskulowego wzmacniacza z lat 80., który w dużej mierze zainspirował mnie do napisania takich riffów, jakie można tam usłyszeć i w ogóle całego klimatu materiału. Co więcej produkcja również wypadła mocno oldskulowo. Nie używaliśmy żadnych komputerowych efektów, tylko miksowaliśmy całość przy pomocy naszego starego miksera w stu procentach analogowo. Wyszła nam rzecz osadzona w starych czasach, lecz nawiązująca do współczesnych problemów - podkreśla "Litza".