https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Natalia Kukulska: Trzeba być blisko siebie i rozmawiać nawet o trudnych rzeczach

Paweł Gzyl
Natalia Kukulska
Natalia Kukulska Marlena Dudek
„Dobrostan” to powrót popularnej piosenkarki do klasycznego popu. Nowa płyta Natalii Kukulskiej stanowi też zapis jej aktualnych emocji i przeżyć. Nam wokalistka zdradza co było najtrudniejszym testem dla jej małżeństwa.

- Ostatnio wszędzie cię pełno: występujesz w różnych konfiguracjach i w różnych koncertach. Jak znajdujesz na to czas?
- Czas nie jest z gumy i rzeczywiście mam bardzo wypełniony kalendarz. Jest bardzo intensywnie i dużo się dzieje na wielu płaszczyznach. Ale robię to, co jest moją pasją.

- Lubisz jak masz tak dużo pracy?
- Aż tak dużo jak teraz, to chyba już nie. (śmiech) Nie jestem osobą, która wykonuje swą pracę powierzchownie. Każdą rzecz, którą robię, jak to się mówi potocznie, „przytulam”. Czy są to produkcje koncertowe, czy nagrania, czy wywiady, czy inne rzeczy, które się dzieją. Teraz jest dużo różnych dodatkowych projektów. Koniec roku to prawdziwa kumulacja. Ale ponieważ jestem kobietą czynu, kiedy wchodzę na taki wyższy poziom energii, to wydaje mi się, że więcej mogę. I jakbym musiała wybierać czy wolę zastój czy nawał pracy, to chyba wybrałabym to drugie. Wiem jednak, że teraz trochę przesadzam i będę musiała niebawem wyhamować i odreagować.

- Ta intensywność sprawia, że dużo współpracujesz z młodszymi i starszymi od siebie artystami. To dla ciebie rozwijające?
- Bardzo. Ostatnio miałam wiele takich projektów, podczas których wychodziłam poza strefę swojego komfortu. Nie robiłam tylko tego, do czego jestem przyzwyczajona. To nie były tylko moje solowe koncerty, gdzie jest szansa na większą rutynę. Były różne wyzwania, specjalne projekty, do których byłam zapraszana. Choćby ostatnio śpiewałam utwory Włodzimierza Nahornego podczas Zaduszek Jazzowych w Operze Krakowskiej. Wybierając repertuar, sugeruję się tym, co będzie ciekawe i rozwijające, a niekoniecznie najprostsze.

- Czyli sama sobie ustawiasz wysoko poprzeczkę?
- Sama sobie to robię, bo mogłabym czasem odpuścić i wybrać coś łatwiejszego. Wolę jednak całkowicie odpuścić jakiś projekt niż robić coś byle jak. Zawsze uważam, że słowo „chałtura” nie oznacza jakiegoś wydarzenia, tylko jest kwestią podejścia do występu. Ja sobie na takie „chałtury” nie pozwalam. W efekcie czasem muszę poruszyć swoje szare komórki, więcej nad czymś przysiąść czy czegoś się nauczyć, a nie robić tego z biegu. Działa to na mnie dobrze psychicznie: jest wielka satysfakcja, kiedy coś się udaje.

- Powiedziałaś kiedyś: „Szukam ludzi, z którymi będę mogła podążać w ciekawym dla mnie kierunku”. Jak znalazłaś Archie Schevskiego, z którym napisałaś piosenki na twą nową płytę „Dobrostan”?
- Kiedy kończyłam współpracę z poprzednim klawiszowcem, Grzesiem Jabłońskim, chciałam, żeby moja muzyka poszła bardziej w stronę elektroniczną. Zaczęłam więc szukać kogoś, kto miałby ochotę na takie muzyczne eksperymenty. Rozglądałam się po naszym rynku muzycznym i gdzieś mi się ten Archie „wyświetlił”. Minęliśmy się kiedyś na jakimś koncercie i zaproponowałam mu granie w moim zespole. Początkowo był zastępcą, ale potem zorientowałam się, że jest to człowiek, na którego będę chciała postawić, bo jest niezwykle utalentowany.

- Co was połączyło?
- Okazało się, że poza tym, że Archie gra na klawiszach, to rozumie kwestie brzmienia i ma dobry gust. Bardzo dużo nas łączy muzycznie – mamy podobne fascynacje. A potem jeszcze okazało się, że świetnie śpiewa, wtórował mi więc na koncertach w dwugłosach. A jak się spędza ze sobą więcej czasu i rozmawia o muzyce, pojawia się apetyt, żeby coś razem zrobić. I już na płycie „Ósmy plan” znalazła się jedna nasza wspólna piosenka. Na albumie „Halo, tu Ziemia” było ich już więcej. Nagrywałam ten album w kolektywie: mój mąż Michał, Marcin Mały Górny, Archie i ja. Wiedziałam więc już, że możemy też coś studyjnie razem zrobić. Zresztą przez ten czas Archie bardzo się rozwinął jako producent. Zainwestował w swoje studio i okazało się, że świetnie się z nim pracuje.

- „Dobrostan” pokazuje, że tym razem napisaliście bardzo klasyczne piosenki. Co cię pociągnęło w tę stronę?
- Nie lubię się powielać. Skoro kiedyś miałam już romans z mniej komercyjnymi, a bardziej alternatywnymi brzmieniami na wspomnianych płytach „Ósmy plan” i „Halo, tu Ziemia”, przez co artystycznie trochę odjechałam, bo akurat wtedy miałam na to ochotę, w pewnym momencie poczułam, że chcę teraz zrobić coś bardziej tradycyjnego. Choć oczywiście mam nadzieję, że w naszych pomysłach kompozytorskich nie brakuje ciekawych rozwiązań brzmieniowych, harmonicznych czy aranżacyjnych. W sumie jednak „Dobrostan” jest bliżej klasycznego popu niż moje ostatnie wydawnictwa.

- Trudniej jest zaintrygować słuchacza czymś ciekawym, pozostając w formule tradycyjnej piosenki?
- Wydaje mi się, że łatwiej. To moje poprzednie muzyczne podróże sprawiały, że wiedziałam od razu, iż wypisuję się nimi z mainstreamu i mam mniejsze szanse, by to, co robię, było puszczane w radiu. Przy tej płycie mam na to zdecydowanie większe szanse. Oczywiście te moje bardziej eksperymentalne nagrania zdobyły mi nowych słuchaczy i mam sporo fanów, którzy zaczęli mnie słuchać dopiero od „Ósmego planu”. Od wielu ludzi, którzy znali mnie od tej mainstreamowej strony, często słyszałam jednak: „Gdzie ta dawna Natalia?”. I wydaje mi się, że „Dobrostan” będzie im bliższy. Ta płyta ma większe walory komercyjnej przyswajalności niż te moje ostatnie dokonania.

- Na pewno. Naczelną zasadą tych nagrań jest przecież ich melodyjność. Myślisz, że rzeczywiście radia znów zaczną grać Natalię Kukulską?
- Tytułowy „Dobrostan” to chyba jedna z najbardziej zgrabnych i radiowych piosenek z tego albumu. Był singlem – ale dwie największe rozgłośnie w Polsce i tak go nie zagrały, mimo że miałam sygnał, iż jedna ma w planach. Na to jednak nie mam wpływu. Pewnych rzeczy nie rozumiem. Ale cóż – za takimi decyzjami zawsze stoi człowiek, nie tylko badania. Okazuje się jednak, że teraz można sobie bez tego jakoś poradzić. Przykładem są moje dwie piosenki, które nigdy nie były grane w radiu komercyjnym, a są moimi wielkimi hitami – „Decymy”, o którą zawsze jestem proszona na koncertach i są ukochaną piosenką mojej publiczności i „Pół na pół”, która też często jest wybierana na różne moje występy. Choć radio je omijało, obie są wszystkim znane i przez wszystkich lubiane. Czyli da się. Oczywiście, ktoś, kto opiera znajomość mojej twórczości tylko na tym, co mu zagrają te dwie największe rozgłośnie, nie będzie ich znał. Są jednak inne stacje, jak Radio Nowy Świat, Radio 357 czy Polskie Radio, które grają moją muzykę. I to mnie bardzo cieszy.

- Więcej na „Dobrostanie” łagodniejszych i spokojniejszych piosenek, są nawet klasyczne ballady. Tym razem potrzebowałaś takiej stonowanej energii?
- Wydaje mi się, że ta płyta jest zrównoważona, jeśli chodzi o dynamiczne i spokojne utwory. Powiedziałabym, że jest ich pół na pół. Ale rzeczywiście nie brakuje na tym albumie liryki. Jeśli są tu nawet dynamiczne piosenki, to ich treść bywa bardziej refleksyjna. Kolejnym singlem z „Dobrostanu”, do jakiego nakręciłam teledysk, jest utwór „Próba”, który znajduje się jako ostatni na albumie. To minimalistyczna ballada, którą zaśpiewałam w duecie z Archie’m, a towarzyszy nam tylko samo pianino. Ma taką wręcz beatlesowską, klasyczną harmonię. Niesamowicie ciepło została przyjęta przez słuchaczy.

- Pięknie brzmi twój głos w tym utworze i generalnie na tej płycie: dojrzale, ale świeżo. Jak to się robi?
- (śmiech) Dziękuję za miłe słowa. Szczerze powiedziawszy nie umiem powiedzieć jak to się dzieje. Po pierwsze – ja cały czas działam w zgodzie ze sobą. Po drugie – cały czas czuję „zajawkę” do tego, co robię. Czuję, że jest iskra, jakiś rodzaj energii, która we mnie nie gaśnie, jak jakieś światło. To powoduje, że nie odrabiam pańszczyzny, tylko angażuję się i zapalam się do kolejnych nowych rzeczy, które robię. Tak było i z „Dobrostanem” – wielokrotnie miałam w sobie radość z tworzenia i wykonywania tych utworów. Piosenka musi najpierw nas kręcić i zachwycać, żeby mogła potem zachwycić innych. I czasem śmiałam się do Archie’go, mówiąc: „Boże, Archie, jak ja zazdroszczę nam tej piosenki!”. Zupełnie szczerze. (śmiech)

- Śpiewanie Chopina i swoich przebojów w wersji „unplugged” rozwinęło cię wokalnie?
- Na pewno. Ilość wyzwań wokalnych, które miałam ostatnio, była bardzo duża. I czuję, że mnie one na pewno rozwinęły.

- Masz wokalną trenerkę?
- Tak. Raz na jakiś czas spotykam się z coachem wokalnym – Kasią Rościńską, która mi mówi wiele mądrych rzeczy o śpiewaniu. Na tym etapie kariery, na którym obecnie jestem, takie spotkania odbywają się już na zasadzie rozmowy z trenerem. Czyli te zajęcia dotyczą bardziej psychologii śpiewania niż jakichś konkretnych technik. W śpiewaniu bardzo ważny jest „przepływ”, to odpuszczenie emocji skrytych w ciele i psychice. Śpiewamy po prostu całym sobą, a wszystko zaczyna się od intencji. Dobrze mieć takie trzecie ucho i przewodnika.

- Czyli twój stan psychiczny ma wpływ na twój głos podczas nagrań czy koncertów?
- Oczywiście. Przecież jak człowiek jest czymś bardzo przejęty, to mu nawet trudno mówić. Wzrusza się, zaciska mu się gardło, a tu trzeba śpiewać. Ja z moim doświadczeniem mam już umiejętność odłączania się od tego. Kiedy wychodzę na scenę, wchodzę w inny świat i muszę się odciąć na chwilę od tego, co przeżywałam wcześniej. Tak się oczyszczam, dając upust emocjom. Moja praca w dużej mierze polega na tym, aby umieć to robić. To oczywiście przychodzi dopiero z czasem i z doświadczeniem.

- Zdarzyło ci się, że twój głos cię zawiódł?
- Były tego rodzaju sytuacje. Wiadomo, kiedy jest dużo podróży, wywiadów i śpiewania, organizm jest narażony na takie nasilenie. Ostatnio sporo się dzieje, ale te wszystkie nowe wyzwania mi sprzyjają i głos mnie szczęśliwie nie zawodzi.

- Piszesz od zawsze inteligentne teksty. Tym razem są one wyjątkowo dopasowane do muzyki. Trudno osiągnąć taką symbiozę?
- To jest największy komplement, jaki mogłam usłyszeć. Najtrudniejsze w pisaniu tekstów jest to, by były one dokładnie dopasowane do tego, o czym opowiada warstwa muzyczna. Bo wiadomo, że sama muzyka ma już własny ładunek emocjonalny i niesie podświadomie jakąś treść. Dla mnie największą trudnością było złapanie tego. Kiedy tworzyliśmy z Archie’m piosenki na „Dobrostan”, to powstawały one dosyć sprawnie. Gdy przyjeżdżałam do studia, często najpierw rozmawialiśmy o życiu, każdy przecież przychodził z bagażem własnych przeżyć, potem siadaliśmy do komponowania, a gdy wyjeżdżałam utwór był już gotowy. Z tekstami była bardziej skomplikowana historia. Wiedziałam, że najpierw muszę usłyszeć emocje w warstwie muzycznej – i wtedy one same mnie zaprowadzą do tego, o czym mam napisać. Kiedy pojawiał się już ten konkretny temat, to było łatwiej. Najtrudniejsze było wyczucie tych emocji w muzyce. Prawdziwy sukces jest, kiedy dwie intencje – muzyki i tekstu – spotykają się w piosence. To właśnie jest symbioza, dzięki której piosenka działa z podwójną mocą.

- Pisanie tekstów w twoim przypadku to nagłe eksplozje natchnienia czy mozolna praca ze słowem?
- Czasem jestem tak zakręcona w jakimś temacie, że córka do mnie mówi coraz głośniej „Mamo, mamo!”, a ja mam zamglone oczy i dopiero po chwili odpowiadam „Już, kochanie, już”, bo jestem myślami w zupełnie innym miejscu i staram się coś złożyć do drugiego wersu trzeciej zwrotki w piosence. (śmiech) Kiedy jestem nastrojona na jakiś tekst, to nie mam spokoju aż go nie napiszę. Czasem jest to kwestia dwóch czy trzech dni, a kiedy indziej – miesiąca, bo mi nie idzie, piszę od nowa i tak dalej. Bardzo różnie więc to bywa.

- Gdzie najczęściej szukasz inspiracji do napisania tekstu?
- Tym razem postawiłam na bardzo osobiste teksty. Nie szukałam tych historii gdzieś obok, tylko w swoim własnym życiu i refleksjach.

- Kiedy przychodzą ci najlepsze pomysły?
- Nie ma zasady.

- Twój dom jest pełen ludzi i zwierząt. Gdzie znajdujesz spokojne miejsce i czas, żeby posiedzieć nad pisaniem?
- Mamy taką przestrzeń, którą udało nam się stworzyć - to nasze studio. Śmiejemy się, że to nasza „świątynia sztuki”. I to właśnie tam uciekam, żeby spokojnie siąść nad tekstami. Ale czasem też różnie bywa. Kiedy pisałam „Bez kontaktu”, to naprawdę nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Wszędzie się coś działo: w studiu syn miał próbę z muzykami, do córki przyszły koleżanki, a zwierzęta rozrabiały. Śmiałam się potem, że słowa ze zwrotki „Zakopię się lub czmychnę na strych/ Są miejsca, gdzie nie znajdzie mnie nikt” są żywo zainspirowane tą sytuacją. Pamiętam, że wyszłam na taras i dopiero tam znalazłam spokojne miejsce. Mamy naprawdę duży dom, ale czasem jest tak wypełniony ilością tematów, spraw, ludzi i bodźców, że wydaje mi się, że zwariuję. (śmiech) Musiałam więc gdzieś uciec, żeby napisać ten tekst. Całe szczęście taras był wolny. Tak powstała piosenka „Bez kontaktu”, która opowiada o tym, że czasem chcę zwiać i ulotnić się gdzieś.

- To pokazuje też, że nie brak w twoich tekstach humoru. Co ci pozwala znaleźć taki dystans do samej siebie?
- Humor to czasem jedyny ratunek. Bez niego chyba bym zwariowała. Piosenki „Bez kontaktu” i „Pani Perfect” mają w sobie taką typową dla mnie autoironię.

- Kiedyś powiedziałaś w wywiadzie: „Od czasu, kiedy sama zaczęłam pisać teksty piosenek, są dla mnie pamiętnikiem”. O jakim okresie w twoim życiu opowiada „Dobrostan”?
- Obecnym. To jest wszystko to, co się teraz we mnie kłębi. Ten tytułowy „Dobrostan” jest moim celem. Ta płyta opowiada o jego poszukiwaniu i o mojej drodze do niego. Czasem, żeby go osiągnąć, trzeba być „Bez kontaktu”, by być z sobą „Bliżej”. Czasem trzeba sobie odpuścić, jak w „Pani Perfect”. Bo nie da się żyć idealnie, jakby od linijki. Opowiada o tym też utwór „Jednogłośna”, który powstał trochę wcześniej. Do albumu włączone są bowiem piosenki z EP-ki, nagranej dwa lata temu. Pisanie tekstów to trochę taka moja autoterapia. Ale też proces. I jakiś rodzaj afirmacji. Afirmacji wspomnianego dobrostanu. Pozytywne ukierunkowanie myśli, panowanie nad nimi.

- W tej tytułowej piosence śpiewasz o pozytywnym nastawieniu do świata. Ty przeżyłaś w życiu niejedno trudne doświadczenie. Jak ci się udało pozostać tak pozytywną osobą?
- Myślę, że po prostu mam taką naturę. To mi ułatwia. Ja wiem, że bardzo dużo zależy od naszego podejścia i nastawienia. Jeśli będziemy malkontentami, mówiącymi cały czas jak jest źle, to nic dobrego z tego wyniknie. Największą sztuką w życiu jest zatrzymywanie tych złych myśli i panowanie nad nimi, czy to przez medytację czy przez muzykę. Nawet pisanie tekstów jest w moim przypadku pomocne, bo polega przecież na nazywaniu emocji i wyrzucaniu ich z siebie. Ważne są też dobre relacje z innymi, nie chowanie urazy do ludzi. Odczuwanie wdzięczności. Najgorsze jest to, jak sami się trujemy swoimi myślami.

- Wspomniałaś o piosence „Pani Perfect”. Znamy twoją perfekcyjność w podejściu do muzyki. Taka jesteś też w życiu prywatnym?
- Ta perfekcyjność objawia się głównie w mojej pracy. Tak jak ci mówiłam na początku, nie umiem robić tego, czego się podejmuję, powierzchownie i po łebkach. Zawsze wykonuję to w stu procentach i do końca. Mój management ukuł na mnie pseudonim Natalia „Jeszcze bym powalczyła” Kukulska. (śmiech) Bo rzeczywiście jest coś takiego, że ja nie odpuszczam. Właśnie zwłaszcza w kwestiach artystycznych. Ale w życiowych też. I to mi nie ułatwia funkcjonowania. Lubię mieć kontrolę nad wieloma rzeczami i ład w domu, a przez to, że bardzo dużo się dzieje, to czasem różnie z tym bywa. Sama w domu dużo pracuję i gonię innych do tego.

- Masz szczęśliwą rodzinę. To taki bezpieczny port, który pozwala ci przetrwać życiowe burze?
- Praca nad relacjami jest jedną z najważniejszych i najtrudniejszych rzeczy, bo wymaga ciągłej uważności. Na płycie „Dobrostan” też opowiadam o tym. Każdy z nas jest inny, a na relacje potrzebny jest czas. Ja mam niestety trochę tego deficyt, bo kiedy mocno wchodzę w jakąś pracę, to czuję, że niektóre kwestie w życiu prywatnym zostają nieco zaniedbane. Kiedy sobie to uświadamiam, robię wszystko, by znaleźć na nie przestrzeń. Bo ten zdrowy balans między pracą a rodziną jest podstawą.

- Dwójka twoich dzieci już dorosła i niby wyfrunęła z domu, ale ciągle jesteście blisko razem. Jak się wypracowuje tak udane relacje?
- Najważniejsza jest szczerość i prawda. Trzeba po prostu być blisko siebie i rozmawiać nawet o trudnych rzeczach. My nie unikamy tego. To nie jest tak, że nasze życie rodzinne to jakaś totalna sielanka. Czasami mamy różne spojrzenia na tę samą sprawę i wtedy o nich rozmawiamy. Nigdy tego nie odpuszczam. Kiedy pojawiają się jakieś nieporozumienia, zawsze staramy się je wyjaśniać, żeby nie chować do siebie urazy i nie zamiatać problemów pod dywan.

- Takie piosenki, jak „Bezdomni bez siebie”, „Osobno czy razem” i „Jenga” opowiadają o pokonywaniu trudności, pojawiających się między dwojgiem ludzi w związku. Jaki masz sposób na nie?
- Znów ta uważność i otwartość. Rozważam to w każdej z tych piosenek. Zdaję sobie bowiem sprawę, że w relacjach z drugim człowiekiem każde słowo i każdy gest ma znaczenie. Dokładanie i odejmowanie elementów ma znaczenie dla całej konstrukcji, jak w tej grze Jenga. Jeden ruch za dużo i wszystko może się zawalić. Dlatego takim słowem-kluczem jest tutaj właśnie uważność.

- A co było najtrudniejszym testem dla twojego małżeństwa?
- Budowa domu. (śmiech) Na pewno. Prawie nas wykończyła. Ale przetrwaliśmy. Podobno kiedy się to przetrwa, to już potem nic nie grozi małżeństwu. I oby tak było. Zobaczymy. Poza tym, takim testem jest codzienność. Ilość spraw, podział obowiązków, oczekiwania, sposób i forma komunikacji. To wszystko ma znaczenie. Ale ja nie jestem wszechwiedząca w tej kwestii, żeby dawać jakieś konkretne rady. Wiem jednak, że wszystko ma znaczenie i każdego dnia trzeba o tym pamiętać. To nie jest tak, że wystarczy o tym pomyśleć od święta. Bo codzienność nas wtedy zniszczy. Małżeństwo to nie sielanka. To jakiś rodzaj zobowiązania wobec drugiego człowieka i samego siebie, które wymaga ciężkiej pracy, jeśli oczywiście jest uczucie. A o tym wie nasze serce.

- Ostatnio powiedziałaś w jednym z wywiadów: „W poprawianiu czy ratowaniu związku wszystkie chwyty są dozwolone”. Co miałaś na myśli?
- Nie wolno się poddawać i unosić honorem. Jak się walczy, to na całego. Jest taka teoria, która uważam ma w sobie dużo prawdy, że jeśli człowiek przestaje walczyć o związek, to oznacza początek końca. Bo jest mu obojętny. Jeśli nadal chce go naprawiać, nawet kosztem nerwów i kłótni – to oznacza, że jest jeszcze to, co najważniejsze: uczucie. Może przykryte różnymi problemami, ale nadal jest. Całe szczęście u nas nigdy tego uczucia jeszcze nie zabrakło.

- W piosence „Próba”, która jest ostatnia na płycie, śpiewasz: „Chociaż niełatwą szliśmy drogą/Wszystko co złe, już nie dotyczy nas”. To właśnie ta twoja wspomniana afirmacja dobrostanu?
- Dokładnie tak. Cieszę się, że te słowa wybrzmiewają jako ostatnie na płycie. To nie jest bez znaczenia. To właśnie moja afirmacja.

- Niedawno powiedziałaś też w wywiadzie: „Zaczęłam ważny proces przebudzenia i zrzucania bagażu przeszłości”. Ta przeszłość bardzo ci ciążyła?
- Tak. Myślę, że miałam dużo traum i lęków. Czuję, że wykonałam w tej kwestii jakąś pracę nad sobą, żeby zostawić to i skupić się na mojej rodzinie tu i teraz. Warto mieć szacunek do wspomnień, ale one też czasem ciągną nas w drugą stronę. A to zupełnie niepotrzebne. Bo znaczenie mają tylko teraźniejszość i przyszłość, na które mamy wpływ.

- Stwierdziłaś też: „Muszę powyrzucać różne rzeczy z głównego dysku, wypełnić go na nowo”. Udało się?
- Tak. Ta płyta i te teksty są odzwierciedleniem tego, że to się jakoś udaje i taką właśnie drogę obrałam.

- Po czterdziestce nie jest już tak łatwo zmienić swoje życie, bo mamy mnóstwo różnych przyzwyczajeń i schematów myślenia czy postępowania. Gdzie znalazłaś do tego energię?
- A mnie się wydaje, że jest dokładnie odwrotnie. Za młodu idziemy za jakimś pędem i intuicją, a w pewnym momencie okazuje się, że jednak więcej potrzebne jest refleksji, rozwagi i doświadczenia. I tak, jak śpiewam – zawsze jest na to właściwy moment. A energii szczęśliwie mi nie brakuje.

- Czas płynie, a ty wydajesz się być ciągle młoda duchem. Ma to też swoje odbicie w tym, że świetnie się trzymasz i wyglądasz. To kreatywne zajęcie sprawia, że człowiek nie czuje upływu czasu?
- Tak. To wielkie szczęście, że muzyka jest dla mnie wielką pasją. Większość rzeczy, które robię, jest kreatywna, a nie odtwórcza. To sprawia, że ciągle nadaję na takich falach, które są przypisane młodości, a nie jesieni życia. Póki to mam, to się tego trzymam i po prostu działam.

- Na pewno ważne jest też to, że jesteś ciągle młodą mamą.
- (śmiech) Pewnie tak. Chociaż nie mogę uwierzyć, że moje najmłodsze dziecko ma już osiem lat. Bo mam wrażenie, że dopiero przyszło na świat.

- Faktycznie. Przecież niedawno rozmawialiśmy, że Laura właśnie się urodziła.
- (śmiech) Prawda? Ale nie ma co patrzeć na mijający czas, tylko trzeba podążać za tym, co siedzi w głowie. I póki ciało daje radę, robić swoje.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska