Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pneumo-koki i kuku-rydzyk, czyli jak artysta nie zabił w sobie dziecka

Maria Mazurek
Władysław Szyszko należy do twórców osobliwych, ponadczasowych, nie ulega modom. Obraz "Na grzyby".
Władysław Szyszko należy do twórców osobliwych, ponadczasowych, nie ulega modom. Obraz "Na grzyby". fot. Andrzej Banaś
Przed 1 czerwca rozmawiam z artystą, który mimo 70 lat ma w sobie sporo z dziecka i chciałby, żeby dorośli odwiedzający jego wystawę też odnaleźli je w sobie. Władysław Szyszko w rozmowie z Marią Mazurek.

Ma Pan w sobie sporo z dziecka?
Mam, i chciałbym, żeby i ludzie odwiedzający moją wystawę odnaleźli w sobie to dziecko. Żeby się bawili.

Ostatnio 6-letnia córeczka mojej znajomej wyznała dramatycznym głosem, że nie chce być dorosła. Bo dorośli są tacy poważni i się nie bawią.
Takie mamy w Polsce - może dlatego, że jako naród tyle wycierpieliśmy - wyobrażenie dorosłości. Ale ja skończyłem siedemdziesiątkę, a dalej się bawię. Nie chodzi mi o infantylizm, ale dystans do życia, do siebie, o poczucie humoru.

Polacy nie mają poczucia humoru?
Mają, dość spore, choć niestety też często wulgarne, prymitywne skupione wokół taniej erotyki. Szkoda, bo np. Niemcy bardzo wysoko oceniają polskie dowcipy.

Nie lubi pan "taniej erotyki"?
Dorastałem w czasach, gdy nie epatowało się golizną, seksualnością. Pamiętam swój pierwszy pocałunek: to było w dziesiątej klasie, w ogrodzie botanicznym. Długo na to z moją sympatią czekaliśmy. I jak już do tego doszło, i moje, i jej serce biło bardzo mocno. A dzisiaj pierwsze zbliżenia intymne są bardzo wczesne.

Wczesne i byle jakie?
Też. A gdzie w tym szacunek dla kobiety?

Pan, to widać, kobiety lubi. Chyba dogaduje się Pan z nimi lepiej niż z mężczyznami?
Zdecydowanie. I kobiety są częstszymi odbiorcami mojej sztuki.Chwilę przed tym, jak pani przyszła, przechodziła tędy zagraniczna para. Kobieta zainteresowała się obrazami, chciała zajrzeć. On ją odciągał.

Jak Pan myśli: czemu Pana sztuka trafia bardziej do kobiet?
Bo mężczyźni są w większości bardziej konkretni.

Czyli mają mniejszą wyobraźnię?
Mniejszą wyobraźnię, wbrew pozorom więcej zahamowań, nie lubią drążyć, zastanawiać się, analizować. A moje obrazy niosą ze sobą pełną alegorii opowieść, przy której trzeba się na chwilę zatrzymać. O, widzi pani malowidło "Turban II Jurny"? Mężczyzna ma na głowie turban pełny wielu kobiet. Trochę ich w życiu miał - nic dziwnego, bo urodził się w 1257 roku, a zmarł dopiero w zeszłym. Ktoś, kto odbiera życie w sposób prosty i pozbawiony humoru, zarzuci mi: co ten artysta bajdurzy?

Tytuły obrazów, swoją drogą, są ciekawe.
Wie pani: ja lubię polszczyznę. Widzę, że dziś młodzi ludzie mają coraz uboższy język, coraz więcej wplatają do swoich wypowiedzi kalek z angielskiego. Tymczasem polski daje nam nieograniczone wręcz możliwości do zabawy słowem, jakiejś intrygującej gry. Widzi pani ten obraz zatytułowany "pneumo-koki", tę panią, która w koku ma pęcherzyki powietrza? Albo "kuku-rydzyk", mężczyznę z rydzem na głowie, w szacie z kukurydzy. A całość w sarmackim XVII-wiecznym stylu.

Mnie się podoba obraz "Na grzyby!". Kobiecie we włosach rosną grzyby, a jeden zamienia się w mężczyznę. Rozumiem, że to na cześć grzybów halucynogennych?
Nie miałem takiego zamiaru.

Naprawdę nie?! Ten mężczyzna wyrastający z grzyba mógłby być halucynacją tej znarkotyzowanej pani. W dodatku obraz jest utrzymany w kolorach, które praktycznie nie występują w realnym świecie.
Widzi pani sama: czasem dowiaduję się czegoś nowego o swoich obrazach dopiero od ich odbiorców. Bywa, że snują wokół nich zupełnie inną opowieść, niż ja.

Nie drażni to Pana?
A dlaczego miałoby drażnić?

Bo jako twórca obrazu mógłby Pan rościć sobie prawo do uznawania tylko własnej interpretacji.
Wręcz przeciwnie! Jeśli ktoś rozumie mój obraz inaczej niż ja, to cieszę się jak dziecko. Bo to znaczy, że obraz w jakiś sposób żyje swoim życiem. A ponad wszystko: to oznacza, że nie jest nudny. Też chodzę na wystawy i nie lubię tych nudnych. I znów dochodzimy do tego, że jestem trochę jak dziecko. Nie cierpię udawanego zainteresowania. Dziecko jak pójdzie na wystawę obrazów, które składają się z kilku kleksów, uczciwie przyzna: nie podoba mi się, u mnie w przedszkolu dzieci rysują ładniejsze. To trochę tak jak w przepięknej baśni Andersena, gdzie dziecko krzyknęło: cesarz jest nagi!

Nie najlepsze ma Pan zdanie o sztuce współczesnej?
Zależy, jakiej, bo może ona być dobra, albo przeciwnie. Jeśli patrzę na instalację, która składa się z sedesu i kilku nachlapanych kleksów na podłodze, to mam chyba prawo nie rozumieć manifestu artysty? Więcej: sądzę, że widzowie mogą to potraktować jako oszustwo i szarlatanerię.

Mam koleżankę po historii sztuki, która starała się zaimponować chłopakowi, tłumacząc mu w muzeum znaczenie eksponatów. Tak się zagalopowała, że wytłumaczyła znaczenie skrzynki z bezpiecznikami, która, jak się okazało, już częścią wystawy nie była.
No to poćwiczyła przynajmniej wyobraźnię! Ale ja wolę, jak sztuka jest bardziej czytelna. Jak ludzi odpręża, relaksuje, jak wychodzą z moich wystaw w dobrych humorach. A najbardziej to lubię, jak na te wystawy wracają. Bo to znaczy, że ich zainteresowanie nie było jedynie kurtuazją.

Wracają?
Rzadziej niż kiedyś, w smutnych czasach PRL-u. A mam dość szerokie obserwacje, bo pierwszą wystawę robiłem jeszcze w latach sześćdziesiątych. Wówczas ludzie przychodzili do galerii głównie po to, żeby odpocząć od otaczającej ich szarzyzny. Był w Polakach głód kolorów. Sam zbierałem kolorowe gazety, które udało się zdobyć z Zachodu. Ludzie przychodzili więc obejrzeć sztukę, żeby ubarwić swoje życie. Teraz jak pójdzie pani do Galerii Krakowskiej, znajdzie ich więcej niż w galerii sztuki.

Polacy za komuny te obrazy kupowali?
Kupowali chętniej niż teraz. Już nie mówiąc o gościach z Zachodu, dla których niezły obraz za 50 czy 100 dolarów to była gratka. A dla mnie - mnóstwo pieniędzy. Dziś to się wyrównało i aż tak nie opłaca się sprzedawać dzieł sztuki na Zachód.

Nie może być tak źle. Widzę, że kilka obrazów z tej wystawy jest już zarezerwowanych przez kupujących. Mimo że kosztują powyżej tysiąca złotych.
Kupują je głównie ludzie z wymierającej klasy średniej. Największą satysfakcją jest dla mnie, jak mówią: powiesiłam pana obraz w sypialni, żeby patrzenie na niego sprawiało mi codzienną radość. Niestety, ci ubożsi nie mają pieniędzy, a najbogatsi kupują obrazy, licząc na przynoszącą profit inwestycję, a nie po to, żeby tą sztuką się cieszyć. Pamięta pani budowlańca z Olkusza, który ukradł obraz Moneta? Nie po to, żeby sprzedać, ale dlatego, że naprawdę zakochał się w tym dziele. Wzbudza on we mnie znacznie więcej sympatii niż szejk, który kupi Picassa tylko po to, żeby na kilka lat schować go głęboko do sejfu, a potem sprzedać po dwukrotnie wyższej cenie.

Pana obraz też kiedyś ktoś ukradł?
Ano ukradł. Lata temu, z galerii przy ul. Floriańskiej. Moje obrazy są niewielkich rozmiarów, złodziej wykorzystał chwilę nieuwagi pań pracujących w galerii i go wyniósł. Nie powiem: w pewnym sensie mnie to ucieszyło. Bo skoro ukradł akurat mój obraz, to znaczyło, że mu się spodobał. Dla artysty jest to rodzaj komplementu.Minęło kilkanaście lat, już praktycznie zapomniałem o zdarzeniu. I nagle dostaję telefon. Okazało się, że do tej samej galerii przyszedł jakiś facet pod wpływem alkoholu i przyniósł właśnie ten obraz. Pani, która pracowała w tej galerii jeszcze w czasach kradzieży, poznała malowidło. Zadzwoniła po milicję i po mnie.

To był ten sam facet, który obraz ukradł?
Na pewno nie on, nie poszedłby przecież do "jaskini lwa" Tłumaczył, że dostał go kiedyś od kolegi. Nie wiadomo, co się z nim przez te wszystkie lata działo. Jaka szkoda, że taki obraz nie może opowiedzieć, co przeżył!

To zabrzmiało trochę tak, jakby wierzył Pan, że obrazy mają swoją duszę.
W samym Krakowie jest kilkadziesiąt galerii. Proszę więc powiedzieć - jakim cudem ten obraz trafił akurat do tej, z której został wiele lat wcześniej ukradziony? No, ja uważam, że jest w tym jakaś magia.

***

Władysław Szyszko urodził się w Krakowie. Ma 70 lat. Archeolog śródziemnomorski po UJ. Malarstwo studiował na ASP w pracowni prof. Adama Marczyńskiego. Miał kilkadziesiąt wystaw indywidualnych w Polsce i Europie. Wystawa "Serio?" trwa do 15 czerwca 2015 r. w galerii sztuki RAVEN, Kraków, ul. Brzozowa 7. Pon.-piąt. 11.00-18.00, Sob. 11.00-15.00.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska