Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiatr mocno dmie, chwieją się, ale odkrycie roku, Nikczemne Głowy z Krakowa, dają radę

Paweł Gzyl
Wiadomo, że w Polsce                    najlepiej sprzedają się polskie piosenki. Ale my zawsze idziemy pod prąd
Wiadomo, że w Polsce najlepiej sprzedają się polskie piosenki. Ale my zawsze idziemy pod prąd Joanna Urbaniec / Polska Press
Nikt w Polsce nie gra tak jak krakowski zespół Wicked Heads (z ang. „Nikczemne Głowy”). W przededniu jego sukcesu, który - jak mówią znawcy - musi eksplodować, rozmawiamy z wokalistką Kasią Miernik i gitarzystą Jackiem Bilińskim

Jacku, prowadziłeś przez dziesięć lat zespół Dr Zoydbergh. Nie udało Wam się jednak szerzej zaistnieć. Nie zniechęciło Cię to do działalności muzycznej?
Jacek Biliński: Nie. To był zespół, który mocno eksperymentował. Spotykało się to z fajnym odzewem, niestety małej grupy ludzi. A granie dla kilku osób w klubie nie jest budujące. Boryka się z tym większość zespołów z podziemia.

Kraków pod tym względem jest miastem trudnym?
Jacek: Jest tutaj dużo zespołów i przebicie się może być trudniejsze. Kiedy jedziemy do jakiegoś małego miasta, przychodzi dużo ludzi, bo są głodni muzyki. Niedawno byłem w klubie Alchemia na koncercie świetnego holenderskiego zespołu Naked Wolf - i oglądało go pięć osób. Być może dlatego, że niemal tuż obok w Pięknym Psie grała podobna grupa, ale bardziej znana i sala była pełna.

O Krakowie mówi się, że to miasto tysiąca knajp. To nie jest pomocne?
Kasia Miernik: Przeniosłam się do Krakowa, bo znudziłam się tym, że nic się nie działo w moim rodzinnym Szczecinie. Pod Wawelem jest w czym wybierać. Gdybym tu nie przyjechała, nie poznałabym wielu ciekawych ludzi.

Dlaczego postanowiliście założyć nowy zespół, a nie kontynuować działalności Dr Zoydbergha z nową wokalistką?
Jacek: Zatęskniliśmy za prostszymi formami muzycznymi - przede wszystkim za piosenkami. Miałem już kilka utworów przygotowanych, kilka powstawało na bieżąco. Postanowiliśmy więc otworzyć nowy rozdział w naszej działalności.

Zmieniliście zdanie co do „baby” w zespole, czyli kobiet, z którymi kiedyś nie chcieliście grać?
Jacek: To są kwestie logistyczne. No bo nas trzech facetów - a tu nagle jedna dziewczyna. Ciężko sobie w takiej sytuacji poradzić w hotelu czy w busie (śmiech).

Kasia: Ja to rozumiem: dziewczyny są upierdliwe, mają czasem fochy. Sama miałam raz „przyjemność” grania w jednym zespole z drugą kobietą. I faktycznie - od tamtej pory wolę współpracować z facetami.

Jacku, Kasia jest inna?
Jacek: Czasem są zgrzyty. Ale na tym to polega, żeby sobie dogryzać. Takie kłótnie dają kopa i mobilizują. Czasem dostaję jakieś złośliwe uwagi co do swojej gry na gitarze - i początkowo się obruszam, ale potem zastanawiam się, czy nie ma w nich racji.

Kasia: To jest fajne, że w tym zespole nie ma „cukru”. Jest za to szczerość i bezpośredniość. Kiedy komuś coś nie pasuje, to mówi to reszcie wprost. To się przekłada na muzykę, którą robimy.

No właśnie: specjalizujecie się w dosyć ekscentrycznym gatunku muzycznym. Americana to połączenie country, folku i alternatywy, co jest mało popularne w Polsce.
Jacek: To się stało przypadkowo. Usłyszałem zespół Punch Brothers ze Stanów. Zacząłem grzebać w tej muzyce - i odkryłem, że to świetna sprawa. Zaraziłem tym kolegów i dziś przerzucamy się nagraniami z tego kręgu. To właśnie scementowało ten skład.

Jak się Kasiu odnalazłaś w takiej muzyce?

Kasia: Wcześniej śpiewałam gospel i blues. Niby więc podobne - ale nie do końca. Współpraca z Wicked Heads była dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Tu jest wszystko totalnie inne: podejście do śpiewania, frazy, brzmienia. Ale dobrze - bo dzięki temu staram się rozwijać, a nie cały czas robić w kółko to samo.

Chcąc zaistnieć w Polsce, siłą rzeczy musicie kierować swoją twórczość do odbiorców bardziej znanych gatunków - bluesa czy folku. Jak oni Was przyjmują?
Jacek: Ja bym nie chciał grać tylko dla fanów jednego stylu, ale dla wszystkich. I trochę to się już dzieje. Bo na koncertach widzimy ludzi w koszulkach metalowych kapel, ale też gwiazd country. A dzisiaj dowiedzieliśmy się, że Wicked Heads w branżowym kwartalniku „Twój Blues” znalazł się na drugim miejscu na liście „największych odkryć roku”. Okazuje się, że nasza muzyka bardzo fajnie się wkomponowała w to środowisko.

Ale na Pikniku Country w Mrągowie chyba byście nie zagrali?
Jacek: Czemu nie? Zauważyłem, że tam też coś się zmienia. Jasne - dominuje biesiadna muzyka, ale widziałem w programie zeszłorocznej edycji kilka fajnych postaci.

Country to w Polsce jednak nadal obciach.
Jacek: Sami sobie to robimy. Na wszystkich koncertach tego rodzaju muzyki nadal dominuje kicz. Próbowałem wysyłać naszą ofertę organizatorom z tego środowiska, ale nie dostałem żadnego odzewu.

Może country nie ma sensu poza Ameryką?
Jacek: Dla mnie to wielka inspiracja. Staram się więc zaszczepiać wśród znajomych szacunek dla tego gatunku w jego korzennej wersji.

Może gdybyście śpiewali po polsku, łatwiej byłoby Wam zaistnieć?
Kasia: Wszystko co do tej pory starałam się stworzyć po polsku, nie było wystarczająco udane. Ja nie kalkuluję. Nakładam na głowę słuchawki i płynę razem z muzyką. To intuicyjny sposób pracy. Nie umiem założyć sobie, że nagle muszę napisać taki tekst, który chwyci.

Jacek: Wiadomo, że w Polsce najlepiej sprzedają się polskie piosenki. Ale my zawsze idziemy trochę pod prąd (śmiech).

Wasze nagrania są mocno zanurzone nie tylko w amerykańskiej muzyce, ale też w amerykańskim kinie, szczególnie w filmach Davida Lyncha. Skąd ta fascynacja?
Jacek: Kiedy zobaczyłem po raz pierwszy „Twin Peaks” miałem chyba osiem lat. Byłem tak przerażony, że schowałem się pod kołdrę (śmiech). Ale cały czas spod niej zerkałem na ekran, bo tak mnie ten mroczny świat wciągał. Zresztą generalnie bardzo lubię muzykę filmową. A niedawno odezwał się do mnie pewien reżyser z USA, który kręci film o motocyklistach - i napisał, że chce kupić do niego jeden z utworów Wicked Heads (śmiech).

Nie kusiło Was, aby wystąpić w jakimś programie typu talent-show?
Kasia: Nie. Nawet zadzwonili do nas z „Must Be The Music” w zeszłym roku. Ale kiedy zapytaliśmy, czy będziemy mogli zaprezentować się dokładnie tak jak my chcemy, odpowiedzieli, że trzeba będzie się nagiąć i wykonać kilka coverów. A to nie dla nas.

Jacek: Nasza droga jest trochę inna. Oczywiście, trzeba robić wszystko, aby zaprezentować jak najszerzej swoją muzykę. Ale są pewne granice. Gdy ktoś każe mi zgolić wąsy - nie zgodzę się. Przecież zapuściłem je specjalnie, aby grać country (śmiech).

Wybieracie zatem tradycyjną drogę kariery?
Jacek: Tak. I wygrywamy sporo konkursów. Dzięki zwycięstwu na festiwalu Bluesroads w Krakowie, zrealizowaliśmy teledysk. Dzięki zwycięstwu w „Megafonie” Radia Kraków, możemy teraz w jego studiach nagrać materiał na debiutancki album.

Jesteście gotowi walczyć o uznanie przez dziesięć lat?
Jacek: Na pewno nie przestanę grać. Może będę występował na wielkich scenach, a może - w małych klubach. Zobaczymy. Na razie balansujemy na linie. Wiatr mocno dmie, chwiejemy się, ale jakoś dajemy radę. Zobaczymy jak będzie dalej.

***

Wicked Heads założony został z końcem 2013 roku w Krakowie przez trzech członków zespołu Dr Zoydbergh: Jacka Bilińskiego (gitara), Mariusza Wróblewskiego (bas), Wojtka Siatkiewicza (bębny, instrumenty perkusyjne, tarka) oraz Kasię Miernik (wokal, piano, kazoo).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska