Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wigilia po góralsku. Czas wyjątkowy, pełen dawnych zwyczajów, ale i ciepła rodzinnego [ZDJĘCIA]

Łukasz Bobek
Łukasz Bobek
Łukasz Bobek
Wigilia - to dzień, który dla górali już był świętem. - Wtedy nie było w chałupie żadnej innej roboty, jak tylko przygotowania do uroczystej kolacji i kolejnych dni. Nawet gwoździa nie można było wbić - mówi Józefa Chromik, gaździna z Poronina. Dla górali święta Bożego Narodzenia od zawsze były wyjątkowe, magiczne i przepełnione religijnymi praktykami, ale i zwyczajami i przesądami.

- Dawne czasy były zupełnie inne niż obecnie. Przede wszystkim charakteryzowały się wielką biedą. I to miało duży wpływ na to, jak wyglądała wigilia i całe święta. Z czasów zanim ks. Józef Stolarczyk zaczął nawracać górali na wiarę katolicką, zachowało się dużo zwyczajów i obrzędów. I one częściowo przetrwały do dzisiaj - mówi Helena Buńda z Poronina.

Wigilia od samego rana oznaczała ścisły post. Po dziś dzień górale nie jedzą tego dnia mięsa – niezależnie od tego, czy wigilia wypada w piątek, czy w jakikolwiek inny dzień tygodnia. Niektórzy pościli do tego stopnia, że cały dzień nic nie jedli – aż do wigilijnej kolacji.

- Rano trzeba było wcześniej wstać, zabrać dzieci na roraty, a potem zabrać się za przygotowania domu do świąt i wigilijnej kolacji. W kuchni rządziły kobiety. Ale i chłopy musiały być „pod ręką”. Bo to trzeba było wyciągnąć worek grul z piwnicy, przetoczyć beczkę kapusty, czy pomóc w innej cięższej pracy – mówi Józefa Chromik.

W góralskich domach nadal praktykowany jest zwyczaj, że pierwszym gościem w domu w wigilię powinien być mężczyzna – bo to oznaczało szczęście na kolejny rok.

- Przychodzi się pod byle pretekstem, czasem by podzielić się jakąś potrawą wigilijną, a czasem by tylko zapytać o zdrowie. Mnie mama zawsze do sąsiadów wysyłała. A oni się cieszyli i mówili „Pamiętałeś, co by nam szczęście przynieść” - wspomina Krzysztof Trebunia-Tutka, góralski muzyk i architekt. Niektórzy bardzo poważnie traktowali ten zwyczaj. - Wiele razy widziałem, jak sąsiadka wypędzała kobiety miotłom, nie wpuszczała za próg, żeby nic złego się nie wydarzyło.

Gazda z synami musiał oporządzić zwierzęta gospodarskie. Jego zadaniem było także udać się do lasu po drzewo świąteczne. Nie było kupowania na jarmarku czy w sklepie. Drzewo miało być wycięte z lasu. A niektórzy nawet mówili, że z lasu i to nie swojego, a najlepiej z lasu sąsiada. Teraz górale również chodzą do lasów, ale swoich. I nie po drzewo, ale po gałązki jodły czy świerka.

- Zadaniem chłopa było bowiem przynieść do chałupy podłaźnickę, czyli gałązkę jodełki tzw. krzyżowatej, czyli w kształcie krzyża. Miała ona chronić i ludzi, i zwierzęta przy chałupie od wszystkiego złego przez cały rok – mówi Helena Buńda.

Dawniej gazdowie przynosili na czas wigilii snopek owsa, co miało zapewnić bogactwo na cały następny rok. Stół, przy którym spożywało się wieczerzę, obwiązywano łańcuchem. To z kolei miało spowodować, żeby rodzina i zwierzęta w gospodarstwie trzymały się w kupie, by nikt nie umarł. - Pod talerzyk dawało się sianko, co by pamiętać, że Pan Jezus urodził się w stajence – opowiada Helena Buńda.

Było też wiele przesądów. Np. pod miskę z jedzeniem dawano opłatek. Jak się opłatek przykleił do miski, oznaczało, że kolejny rok będzie dobry, że grule obrodzą, że rodzina będzie miała co jeść.

Gdy przyszedł czas wigilijnej kolacji - oczywiście po pojawieniu się pierwszej gwiazdy na niebie wszyscy zasiadali do wspólnej wieczerzy. Modlili się, łamali opłatkiem, a potem jedli. Zwyczaj był taki, że całą kolację wigilijną powinno się zjeść jedną łyżką i najlepiej, jakby przez cała wieczerzę nie wypuścić jej z ręki. To także miało zagwarantować pomyślność na przyszły rok.
Wieczerza wigilijna pod górami była skromna. Bo i dawniej bieda była u górali. - Nigdy nie było 12 dań. Jadało się kapustę z grochem, albo dla urozmaicenia groch z kapustą. Były grule z korpielami, zupa grzybowa. Czasem u bogatszych gazdów zdarzał się pstrąg na oleju lnianym, do tego kompot z suszonych śliwek i jabłek. I to właściwie tyle – wspomina Krzysztof Trebunia-Tutka.

Po wieczerzy panny wybiegały z domów, by posłuchać z której strony szczeka pies. - Tam gdzie słychać było szczekanie, z tamtej strony miał przyjść kawaler, za którego panna się wyda – mówi Helena Buńda.

O północy górale szli na pasterkę. Tam już pojawiała się góralska muzyka, która przed świętami – w czasie adwentu – była zakazana.

Po pasterkach dziadkowie kładki się pod pierzyny, młodzi ruszali na podłazy. Były to odwiedziny w domach panien, które wpadły w oko kawalerom. Ten musiał wejść do domu panny, rozrzucić owies i złożyć życzenia „Na scęście, na zdrowie, na to Boze Narodzenie. Coby sie wom darzyło, mnożyło syćko boskie stworzynie”.

- Pierwszy dzień świąt spędzało się w domu, w gronie rodzinnym. Dopiero w drugi dzień odwiedzało się rodziny, znajomych, sąsiadów. Robiło się posiady z muzyką, potańcówkę. Wtedy można już było głośnej weselić się, kolędować, pośpiewać po góralsku – wspomina Trebunia-Tutka.

Od Świętego Szczepana dawniej zaczynali po domach chodzić kolędnicy. Obecnie ruszają „na zarobek” już po kolacji wigilijnej.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska