Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Powaga z zespołu Myslovitz: Nigdy nie szliśmy za modą, tylko zawsze robiliśmy swoje

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Myslovitz wraca z nową płytą "Wszystkie narkotyki świata" - gitarzysta Wojciech Powaga pierwszy z lewej
Myslovitz wraca z nową płytą "Wszystkie narkotyki świata" - gitarzysta Wojciech Powaga pierwszy z lewej Łukasz Gawroński
Rockowa grupa Myslovitz powraca na fonograficzny rynek po dziesięciu latach przerwy z płytą "Wszystkie narkotyki świata". To pierwszy album zespołu z wokalistą Mateuszem Parzymięso. O nowym otwarciu w historii Myslovitz opowiada nam gitarzysta formacji - Wojciech Powaga.

Jak pracuje się kobietom w Polsce? Zobacz ranking

od 16 lat

- Myslovitz działa bez przerw już 30 lat. Czy gdybyś mógł wrócić do 1992 roku, wybrałbyś ponownie tę samą drogę życiową?
- Bezdyskusyjnie. Kiedy kończyłem studia, zacząłem praktykę w Biurze Dyrekcji Krajowych Autostrad. Na koniec zostałem wezwany przez szefa, który mówi: „Panie Wojtku, widzę, że pan dobrze pracuje, proponuję więc panu pracę na pełen etat”. W tym samym czasie Myslovitz wydał „żółtą” płytę i mieliśmy przebój „Peggy Brown”. Wszystko zaczynało hulać. Poczułem się więc jak na rozdrożu. „Bardzo dziękuję panie dyrektorze, ale rezygnuję” – powiedziałem. I dzisiaj zrobiłbym to samo.

- Jakie były największe wzloty i upadki w historii Myslovitz?
- Upadkiem jest to, że ostatnio stawki za koncerty bardzo się obniżyły. (śmiech) A tak na serio: pewnie myślisz o naszym rozstaniu z Arturem Rojkiem. Ale to nie był żaden upadek. Powiedzieliśmy sobie po prostu: „Rojas, ty rób swoją karierę solową, a my działamy dalej”. To była duża zmiana, która kosztowała nas dużo wysiłku, ale ją przetrwaliśmy.

- A największy wzlot?
- Podróż przez Europę Zachodnią nightlinerem, kiedy mieliśmy grać przed Iggy Popem, Simple Minds i The Corrs. To było coś przepięknego. O czymś takim marzy się w tym biznesie. Albo kiedy przyjeżdżamy do Szwajcarii po dwóch latach występów na Zachodzie, a promotor przybiega i mówi: „Mamy wyprzedaną pełną salę”. A klub był wielkości naszej Stodoły. To było okupione wielkimi wyrzeczeniami, ale warto było je ponieść.

- Którą płytę Myslovitz uważasz za najważniejszą?
- Tą, która dała nam „Długość dźwięku samotności”. Prywatnie moją ulubioną jest „Skalary, mieczyki, neonki”. Bo lubię takie psychodeliczne odloty. Graliśmy i graliśmy wtedy w studiu co nam tylko do głowy przyszło, a potem Tomek Bonarowski to wszystko ładnie obrobił. Dużo znaczy dla mnie też ta aktualna płyta – bo nowy wokalista dał nam prawdziwego kopa.

- Jak trafiliście na Mateusza Parzymięso?
- Braliśmy go pod uwagę już dziesięć lat temu. Odrzuciliśmy jednak jego kandydaturę, bo był za młody. Miał jakieś 20 lat, właśnie zakładał rodzinę. Obawiam się, że nie wytrzymałby hejtu, z jakim się spotkaliśmy po rozstaniu z Arturem. Wybraliśmy wtedy Michała Kowalonka, ale z czasem okazało się, że odległość z Mysłowic do Poznania jest zbyt daleka, żeby to przetrwało. Wtedy zadzwoniliśmy do Mateusza. Trochę baliśmy się do niego odezwać, bo myśleliśmy się, że ma do nas żal. Wszystko sobie jednak wyjaśniliśmy. Dobrze się stało, że wtedy do nas nie dołączył, bo dziś mógł to zrobić bez takich problemów, jak miałby wtedy.

- Co was w nim przekonało?
- Wrażliwość. On jest taki sam jak my. Kiedy przychodzimy na próbę, nie musimy mu niczego tłumaczyć. Sam gra tak, jak trzeba. Mateusz jest po szkołach muzycznych i wystarczy mu tylko coś raz pokazać, żeby to opanował. Początkowo martwił się, że śpiewa jak Artur. Ale wytłumaczyliśmy mu, że my robimy piosenki o takiej melodyce, która wymaga właśnie takiego sposobu śpiewania. „Nie przejmuj się” – usłyszał od nas i mam wrażenie, że już nie ma z tym problemu.

- Mateusz jest młodszy od was o prawie 20 lat. Jakie macie z nim porozumienie?
- Bardzo dobre. Chociaż wszyscy jesteśmy po pięćdziesiątce, to w busie potrafimy się zachowywać jak osiemnastolatowie. Dlatego Mateusz świetnie odnajduje się w naszym towarzystwie. To taki facet jak my: pełen pasji i energii.

- Jak tworzyliście materiał na nową płytę?
- Te piosenki powstawały w ciągu minionych dziesięciu lat. Zrobiliśmy chyba ze czterdzieści kawałków, z których ostatecznie wybraliśmy piętnaście. Mateusz doszedł do nas tuż przed pandemią. Wszedł do sali prób – i wszystko ruszyło do przodu. Byliśmy więc gotowi do startu trzy lata temu, ale przez COVID wszystko się posypało.

- Gdzie nagrywaliście?
- Większość nagrań powstała w naszej sali prób w Mysłowicach. Potem Maciek Wasio pomógł nam z tego zrobić krótsze kawałki. Niestety: nie dogadaliśmy się brzmieniowo. Przypomnieliśmy sobie wtedy o zespole Lorein, który produkuje nasz fan - Olek Kaczmarek. Podoba się nam – bo brzmi bardzo gitarowo i brytyjsko, tak jak lubimy. Kiedy się skontaktowaliśmy okazało się, że Olek siedzi teraz w Londynie i pracuje w tamtejszych studiach. Tak się złożyło, że miał dostęp do słynnego Abbey Road – i przepuścił nasze utwory przez ten zaczarowany stół, który pamięta jeszcze Johna Lennona. Ostatecznie w miksach pomógł też Piotrek Witkowski, który z kolei pracuje w Hollywood. Trochę więc jest to takie multikulti.

- Wiele zespołów rockowych poszło ostatnio w stronę elektroniki. Wy pozostaliście wierni gitarowemu graniu. Dlaczego?
- My nigdy nie szliśmy za modą, tylko zawsze robiliśmy swoje. Kiedy aranżowaliśmy te piosenki kilka lat temu, myśleliśmy, żeby je zrobić jakoś inaczej. Wtedy przyszedł Olek i mówi: „Po co wy to robicie? Przecież jesteście Myslovitz. To ma być jak Myslovitz”. I tak się też stało.

- Wszystkie piosenki na płycie mają przebojowe refreny. To wasz znak rozpoznawczy?
- My tak komponujemy. Tak potrafimy. Jesteśmy ze szkoły beatlesowskiej i pinkfloydowskiej. Wychowaliśmy się na takich numerach i takie melodie wychodzą nam spod palców.

- Jest na tej płycie trochę psychodelii. To twoja zasługa?
- Wojtek Kuderski przyniósł kiedyś na próbę kawałek, w którym na końcu była długa rozbiegówka. „O, ja bym tu zagrał taką solówkę jak David Gilmour” - powiedziałem. „Jasne, dawaj!” – stwierdzili koledzy. Uczyłem się więc tej solówki przez tydzień, przychodzę do studia i zgłaszam się Olkowi, a on mówi: „Wiesz co, Mateusz wpadł na pomysł, żeby zagrać tę solówkę na saksofonie. I super wyszło”. (śmiech) Ostatecznie zrobiliśmy więc dialog naszych instrumentów.

- Większość tekstów na płycie opowiada o miłości. Skąd taki pomysł?
- Przemek kiedyś rzucił: „Napiszmy płytę o miłości”. „Nie – mamy przecież wszystkie piosenki o miłości” – odparłem. Nie minęło dwadzieścia minut, a Przemek wyliczył mi o czym śpiewamy w naszych utworach: o zabijaniu, o samotności, o alkoholizmie, o samobójstwie. O miłości było tylko jakieś dwadzieścia procent. „OK, to róbmy o tej miłości” – uznaliśmy. Próbowaliśmy jednak tę miłość pokazać przez pryzmat naszych czasów i opowiedzieć o wszystkim, co nas kręci i jest pasją. Stąd tytuł płyty.

- Jak Mateusz sprawdza się podczas koncertów?
- Ja mam swoje ruchy sceniczne opracowane od lat. Gramy więc koncert, robię te swoje wygibasy, przyglądam się publiczności, a tu wszystkie dziewczyny wpatrzone są w Mateusza. (śmiech) Normalnie skrada nam całe show! Po ostatnim teledysku nazwaliśmy go nawet „młody Elvis”. Mateusz z koncertu na koncert coraz bardziej się otwiera. A to nie jest takie proste przed takim tłumem.

- Przed wami koncerty z okazji trzydziestolecia. Zaprosicie na nie Artura i Michała?
- Nie jest nam to potrzebne. Wychodzimy z rozpiętą koszulą do ludzi i chcemy im pokazać nasze klaty. (śmiech) Chcemy grać ludziom całą nową płytę, a dopiero potem klasyki w rodzaju „Peggy Brown” czy „Długość dźwięku samotności”. Najbardziej nas cieszy, że będziemy występować w klubach, bo tam jest inna publiczność niż na plenerach. Myślę, że będzie fajnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska