W Krakowie wszystko ma swój czas, gdy o imprezie media i mieszkańcy już zapomnieli, a Jacek Majchrowski przestał być prezydentem, nieco światła na tajemniczy benefis postanowił rzucić Witold Bereś, który pod auspicjami wydawnictwa Universitas opublikował książkę pod tytułem „Benefis prezydenta”.
Wprawdzie autor zastrzega, żeby w postaciach i wydarzeniach nie doszukiwać się realnych odpowiedników, ale robi to na kartach zamykających książkę w posłowiu - czyli dowie się, kto tam dobrnie – i mało przekonująco, bo przecież czytelnik uruchamia w głowie katalog postaci, by dokleić znaną gębę bohaterom tego targowiska próżności już od pierwszych linijek. Proszę zapamiętać nazwisko autora „Benefisu prezydenta” – przyda się jako koło ratunkowe w „Milionerach”, świetnie podpowiada, no i ma pamięć do wydarzeń, choć kryguje się, że zmyślone. Ale i co kilka stron podrzuca pewien trop.
W listopadzie – znaczeniu i niesamowitej aurze listopada w Krakowie autor poświęca też całkiem sporo miejsca, dość powiedzieć, że wśród licznych zasług Prezydenta Jacka Majchrowskiego, nazywanego dalej PJM, leży i rozprawienie się z tym słynnym listopadem, dziękujemy! – otóż w listopadzie sto lat temu z górką odbyła się, można powiedzieć w Krakowie, impreza szeroko komentowana, do której autor co rusz puszcza oko. Po tamtej sprzed wieku powstało coś na kształt relacji, za którą pół Krakowa się oburzyło. Czy z tą będzie podobnie?
O tym, że Witold Bereś ma poczucie humoru wiedzą pewnie wszyscy jego czytelnicy, widzowie, słuchacze. „Benefisem prezydenta” potwierdza. A jeśli dorzucić do tego, że jak już czytelnik połączy te wszystkie kropki, o których w posłowiu autor pisze, by nie łączyć – zabawę będzie miał przednią.
Jest jedno ale.
„Dziennikarz ma taką mentalność, że musi dop***, choćby miał na tym stracić” – pisze autor, no i sprowokował.
Trudno się uśmiechać przy dowcipkowaniu o tym, jakie to gromy rzucał pewien dyrektor miejskiego teatru, a aktorki lamentowały, że mobbing. I że jak świat światem, postęp i największe dzieła tego świata rodziły się w bólach i przy kanonadzie wrzasków, tak pracował Kantor i inni najznamienitsi, którzy przeszli do historii. Tego nie kupuję.
Humor autora i groteskę wydarzenia przerywa co rusz wykład o tym, jak wspaniałego mieliśmy prezydenta oraz lista dokonań, jakie mu krakowianie zawdzięczają. Choć przyznam, że nawet śmiesznie brzmi ta opowieść, jak PJM nie zabetonował Krakowa, choć zabetonował. Uważam, że objaśnianie decyzji PJM można było pominąć. Z drugiej jednak strony autor w pierwszym zdaniu informuje, że to książka o PJM, na początku, na końcu i w środku dodaje, że jest team Majchrowski więc wyciągania afer to tu nie będzie, nawet na wesoło.
Benefis zresztą rządzi się swoimi prawami, ma być ku czci.
Ale książka Witolda Beresia ma też drugiego bohatera. „Krakówek. Dulszczyzna. Kołtuńskie mieszczaństwo. W nim żądza seksu i kasy. A nawet i zbrodnia. Do tego zmiany społeczne, których dziadersi w wieku autora nie pojmują. A także realna groźba narodowego fundamentalizmu. Wypowiedzi Profesora są przez niego autoryzowane, a całość przyjęta z satysfakcją” – to autor.
A mnie, tak naprawdę ciekawi, czy już się obrazili, ci, którzy połączyli kropki i wyszło im, że to o nich. Przyjemnej lektury!
Witold Bereś, „Benefis prezydenta”, Universitas, 2024
