Chmary natrętnych os latają przy straganach z dojrzałymi owocami. Brzęczą wokół głowy niczym pierwsze z brzegu muchy domowe. Namolnie łażą po stołach. Jeszcze dwa tygodnie temu stanowiły karną armię podporządkowaną królowej rodu. Jednej, jedynej w pełni dojrzałej istocie w gnieździe zwanym osią banią. Gotowe oddać życie w jej obronie. Bez szemrania wykonujące każdy wydany chemicznym sygnałem rozkaz.
Bez wytchnienia znosiły mięsny pokarm dla larw. Pokarm bogaty w białka i aminokwasy. Na takiej diecie larwy rosły jak na drożdżach. Osy najeżdżały ule i wszystkie żywe owady w okolicy drżały na brzęk ich skrzydeł. Stara władczyni powoli dokonuje żywota. Przestała składać jaja. Już nie wydaje chemicznych rozkazów Wielkie gniazda z papierowej masy, do których likwidacji wzywano strażaków nierządem stoją. Nikt nie karmi larw, bo ich brak. Nikt już nad niczym nie panuje. Wojowniczki i opiekunki w jednej postaci ani myślą ginąć za rodzinę. Podgryzają ochłapy dojrzałych owoców. Cukry proste działają na nie niczym narkotyk. Do tego łatwo dostępny i smakowity.
Osy giną od ciosu ścierką, co i tak jest lesze niż powolna śmierć z zimna. Dodam śmierć nieunikniona, która przyjdzie z pierwszymi przymrozkami.
