Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jordi Aragones, trener Wisły Can-Pack: Karaluchów nie było, a medal w Rio to cudowna sprawa

Justyna Krupa
Justyna Krupa
Jordi Aragones, asystent pierwszego trenera Wisły Can-Pack Kraków i członek sztabu szkoleniowego kadry Hiszpanii. `
Jordi Aragones, asystent pierwszego trenera Wisły Can-Pack Kraków i członek sztabu szkoleniowego kadry Hiszpanii. ` brak
O spotkaniu z Rafą Nadalem w wiosce olimpijskiej, warunkach panujących w Rio, a przede wszystkim sukcesie kadry koszykarek Hiszpanii opowiada Jordi Aragones, drugi trener Wisły Can-Pack Kraków.


Jako trener przygotowania fizycznego kadry koszykarek Hiszpanii wziął Pan udział w igrzyskach olimpijskich w Rio. Zespół Hiszpanii ma za sobą świetny turniej, sięgnął po srebrny medal. Jak wrażenia z uczestnictwa w tak wielkiej imprezie?

Nie wiem, jak w Polsce, ale w hiszpańskich mediach ciągle pisano o problemach organizacyjnych i zagrożeniach związanych z igrzyskami w Rio. O wirusie Zika, niebezpieczeństwach czyhających na ludzi w samym Rio de Janeiro, o kłopotach sportowców w wiosce olimpijskiej itd. W efekcie człowiek myślał „matko, gdzie ja jadę”. Kinga, moja żona, trochę się martwiła, moja rodzina w Hiszpanii też. Ale okazało się, że to były obawy na wyrost i wszystko było w porządku. W Brazylii obecnie jest teoretycznie pora zimowa, choć oczywiście jest ciepło, ale nie tak gorąco, jak latem. W efekcie nie było aż tylu komarów, jak się obawialiśmy. Mnie te komary w ogóle nie gryzły, ale jeden z hiszpańskich sportowców robił sobie badania po ukąszeniu przez nie. I na szczęście, nic niepokojącego nie wykazały.

Niektórzy polscy sportowcy narzekali na warunki w pokojach, czyli brud czy brak wody w prysznicach. Ktoś inny znajdywał karaluchy…

Były pewne niedociągnięcia w niektórych budynkach zamieszkiwanych przez olimpijczyków, ale takie rzeczy się zdarzają. To w końcu wielka impreza i muszą zakwaterować mnóstwo ludzi. Osobiście nie widziałem żadnych karaluchów. Jedyne, co dostrzegłem, to że w niektórych budynkach nie zdążyli ukończyć pewnych elementów. Moim zdaniem, przesadą jest opowiadanie, że wszystko w wiosce olimpijskiej było fatalne. Ja nie miałem problemów. Co do sytuacji w samym mieście, to na każdym kroku można było dostrzec służby mające dbać o bezpieczeństwo. Chodziło o potencjalne zagrożenie terrorystyczne. Nie da się też ukryć, że w Rio de Janeiro zdarza się wciąż sporo kradzieży i rozbojów. Bardzo nas ostrzegali przed tym, by nie zapuszczać się w te „trudne” dzielnice. Ale gdy człowiek stosował się do tych zaleceń, spacerował bez specjalnych kłopotów. Generalnie, przywożę z Brazylii pozytywne wspomnienia. To zresztą była moja pierwsza w życiu podróż na inny kontynent.

Co zadecydowało o tym, że reprezentacji Hiszpanii udało się sięgnąć po wicemistrzostwo olimpijskie?

Ten medal to cudowna sprawa dla hiszpańskiego basketu. Na początku, gdy dowiedzieliśmy się, że z powodu kontuzji nie będzie mogła zagrać nasza kluczowa podkoszowa Sancho Lyttle, wydawało się, że to wielka strata. Ale Astou Ndour, która ją zastąpiła, świetnie się sprawdziła. Do tego świetnie grały takie zawodniczki, jak występująca ostatnio w Wiśle Laura Nicholls czy Anna Cruz. Dodatkowo, trafiliśmy na słabszy moment reprezentacji Australii. Bo wszyscy sądzili, że to Australijki były faworytem do srebrnego medalu. Ich porażka w ćwierćfinale otworzyła drzwi do strefy medalowej innym ekipom. I my to wykorzystaliśmy. Choć też przeżyliśmy trudne chwile w ćwierćfinale z Turcją, byliśmy o krok od porażki.

Złoto znów zdobyły niesamowite Amerykanki. Czy jakakolwiek żeńska reprezentacja na świecie jest w stanie nawiązać z nimi w tym momencie równą walkę?

Osobiście twierdzę, że nie. W tym momencie to zespół z zupełnie innego poziomu. Musiałby się każdej z nich przydarzyć fatalny dzień rzutowy, by przegrały jakiś mecz. A przecież tam na każdej pozycji grają najwybitniejsze zawodniczki, z topowego poziomu. W finale ulegliśmy im różnicą niemal 30 punktów. Dla mnie Amerykanki reprezentują w tym momencie poziom niedościgniony dla reszty.

Dla Pana jako trenera było to nowe, cenne doświadczenie – możliwość uczestniczenia w tak wielkiej imprezie?

Sama rywalizacja sportowa na tym turnieju przypominała inne międzynarodowe imprezy, np. mistrzostwa świata. To, co wyróżnia igrzyska to cała ta otoczka, atmosfera wokół. Samo to, że nie mieszkasz w hotelu, tylko w wiosce olimpijskiej. A tam funkcjonujesz razem z masą innych sportowców, z innych dyscyplin. Musisz czekać na swoją kolejkę przy posiłkach itd. Nie masz udogodnień, na które możesz liczyć rywalizując w innych rozgrywkach. Nie przynoszą ci wypranych ubrań do pokoi, nie dostaniesz jedzenia o tej porze, o której sobie zażyczysz. Ale z drugiej strony masz okazję spotkać się w wiosce olimpijskiej z wielkimi gwiazdami sportu.

Kogo ze sławnych zawodników Pan tam spotykał?

Na przykład Rafę Nadala. Nie powstrzymałem się i zrobiłem sobie z nim selfie. Biedny chłop, nie dawano mu zjeść spokojnie posiłku (śmiech). Co chwilę musiał wstawać, bo podchodzili kolejni ludzie, by się z nim przywitać. Ale on za każdym razem był bardzo miły i sympatyczny. Zresztą, Rafa Nadal jeszcze przy okazji igrzysk w Pekinie podkreślał, że bardzo chciał doświadczyć tej specyficznej atmosfery wioski olimpijskiej. On był w stanie się zaadaptować do tych nietypowych warunków, panującego harmidru itd.

Z kolei Novak Dżoković szybko opuścił wioskę olimpijską i zamieszkał gdzieś indziej, bo stwierdził właśnie, że potrzebuje spokoju.
No właśnie, jedni sportowcy potrafią się w tych warunkach skoncentrować, a innych to może trochę więcej kosztować. Z kolei np. Michael Phelps odmawiał pozowania do zdjęć. Rozumiem go jednak, bo naprawdę w wiosce olimpijskiej była masa ludzi i trudno z każdym porozmawiać czy zrobić sobie fotkę. W każdym razie to było fajne uczucie móc spotkać tych wszystkich zawodników. Osobiście jestem fanem wielu dyscyplin sportu i była to dla mnie radocha.

Miał Pan czas, by wybrać się w Rio na mecze innych dyscyplin?

W dni, w które nasz zespół nie grał swoich spotkań, miałem taką możliwość. Byłem na meczach tenisa, w tym meczu Davida Ferrera, a także na spotkaniu deblowym Nadala i Marca Lopeza. Oglądałem też koszykarzy i wpadłem na zawody pływackie. Chciałem też zobaczyć występ Usaina Bolta na żywo, ale akurat odbywał się w takich porach, że nie byłem w stanie się wybrać.

Ponoć Pana żona Kinga zapowiedziała, że bez medalu ma Pan do Krakowa nie wracać. Ostatecznie udało się całkiem nieźle wywiązać z zadania.

W pewnym sensie wróciłem bez medalu, bo po ceremonii swoje medale dostały tylko zawodniczki. Członkom sztabu szkoleniowego mają one zostać dosłane w późniejszym terminie. Dlatego do pamiątkowych zdjęć musieliśmy medale pożyczyć od koszykarek. Ale ostatecznie żona do domu mnie wpuściła (śmiech). Tyle tylko, że trochę się spóźniłem z przyjazdem, bo po drodze wypadł mi jeden lot. Ale ostatecznie dotarłem.

Córeczka Alice nie dopytuje, gdzie ten obiecany medal?
Nie, ona ciągle pyta tylko, gdzie jej obiecana czekolada (śmiech). Ona z Brazylii zamówiła sobie tylko słodycze.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska