- Jak się nie wierzy, że da się zrobić, to się nie zrobi. Trzeba wierzyć, że wszystko jest możliwe – mówi Krystyna Zachwatowicz-Wajda o pomyśle stworzenia w Krakowie japońskiego muzeum. – Początkiem wszystkiego były zbiory Feliksa „Mangghi” Jasieńskiego, które Andrzej zobaczył jeszcze podczas okupacji niemieckiej.
Mowa o wystawie, którą okupanci zorganizowali w 1944 roku w Sukiennicach, a prezentującą kolekcję japońskiej sztuki podarowaną przez Jasieńskiego jeszcze przed wojną Muzeum Narodowemu. 17-letni Andrzej Wajda, który ukrywał się w tym czasie u krewnych w Krakowie, wybrał się na ten pokaz i zachwycił się japońską sztuką. Jak mówił po latach poczucie harmonii, jaki zobaczył w przedstawieniach przyrody pozostało w nim na lata.
Sama kolekcja Jasieńskiego liczy 15 tysięcy eksponatów, gromadzi znakomite dzieła sztuki polskiego modernizmu - obrazy Malczewskiego, Wyspiańskiego, Podkowińskiego, Pankiewicza, Wyczółkowskiego, Weissa, Boznańskiej, Stanisławskiego, Ślewińskiego i innych; europejskiej grafiki, m.in. Rembrandta, Goi, Redona i Gauguina, a także unikatowe zbiory tkanin, sztuki ludowej, rękodzieła i meblarstwa. Jej najważniejszy dalekowschodni trzon to około 7000 obiektów sztuki japońskiej, w tym 5200 drzeworytów ukiyo-e, około 1000 militariów, niewielki zbiór malowideł, rzeźby i ceramiki, tkaniny, wyroby z laki i emalii, brązy i wiele innych. Znajdują się w niej także przedmioty z Chin, Indii i Indonezji.
Kiedy w 1987 roku japońska Fundacji Inamori przyznała Wajdzie Nagrodę Kioto, nazywaną „japońskim Noblem” za całokształt twórczości, zdecydował, by przeznaczyć ją w całości – a była to kwota ponad 450 tys. dolarów - na budowę muzeum, w którym mogłyby być prezentowane zbiory Jasieńskiego - Jasieńskiego przechowywana była przez długi czas w magazynach Muzeum Narodowego, tam zetknęła się z nią Krystyna Zachwatowicz-Wajda, pracująca pod koniec lat 60. nad kostiumami do opery "Madame Butterfly" dla Opery Krakowskiej.
- Kiedy przyszła wiadomość o nagrodzie, nie było mowy, żeby takie pieniądze zachować dla siebie, to były gigantyczne pieniądze w tamtych czasach. Andrzej Wajda chciał, by zostały przeznaczone na coś, co będzie związane z Japonią i zbiorami „Mangghi” Jasieńskiego – mówi Krystyna Zachwatowicz-Wajda, choć dodaje, że nie dla wszystkich było to oczywiste. – Ostatni minister kultury PRL, Aleksander Krawczuk zaproponował, by za te pieniądze zrobić remont Muzeum Narodowego i w zamian umieścić tabliczkę z informacją o tym, że remont sfinansował Andrzej Wajda. Na szczęście PRL upadł i taki scenariusz już nam nie groził.
Jak wspomina Krystyna Zachwatowicz pojawiło się jednak inne niebezpieczeństwo. Rada Miasta Krakowa wskazała trzy lokalizacje pod przyszłe muzeum, spośród tych propozycji architekt, który miał zaprojektować Mangghę, Arata Isozaki, wytypował działkę znajdująca się nad Wisłą, naprzeciw Wawelu – tu, gdzie dziś mieści się Manggha. Wśród radnych pojawiły się głosy, że okolice Wawelu powinny być przeznaczone wyłącznie dla sztuki polskiej.
- Przegrali na szczęście to głosowanie i mogliśmy zacząć budowę – mówi Krystyna Zachwatowicz. – To był czas, kiedy na świecie muzea zaczynały się otwierać, w Polsce to były jeszcze działania prekursorskie, ale od początku chcieliśmy, żeby Manggha była czymś więcej niż muzeum, żeby można było przyjść tu bez konieczności zwiedzania wystaw. Chodziło nam o to, by było to miejsce otwarte, żeby działy się tu różnorodne wydarzenia, nie tylko wystawy.
Uroczyste otwarcie Mangghi nastąpiło 30 listopada 1994 roku.
