Spotkanie żmii w maju to u nas żadne wydarzenie. Pełno ich na krajach lasu, łąkach czy brzegach mokradeł. Dopiero co wybudziły się z zimowej hibernacji. Po pierwsze są głodne, po drugie szukają drugiej połowy w celach matrymonialnych, do czego jeszcze wrócę. I po trzecie, jako zmiennocieplne zwierzaki wpierw muszą rozgrzać na słoneczku zdrętwiałe ciało po chłodnej nocy.
Do południa zażywają kąpieli słonecznych. Znikną w cieniu, gdy słońce zacznie przypiekać. Nadmiar ciepła jest dla nich tak samo zabójczy jak jego brak. Przedpołudniowe godziny są chwilą, gdy najlepiej można je oglądać. Nie uciekają do razu jak w środku lata, wyglądają sennie. To tylko pozory.
Żmija potrafi ukąsić w ułamku sekundy. Chyba, że utrzymacie bezpieczny dystans. W przypadku żmii zygzakowatej to pół metra. Rachunek wynika z rozmiarów ciała. Dwie trzecie długości to podpora ciała, reszta z głową i ząbkami jadowymi może służyć do obrony. Nasze żmije rzadko kiedy są dłuższe niż pół metra. Czyli góra dwadzieścia centymetrów zasięgu. I ząbki, które nie przebiją grubszej tkaniny i oszczędnie dawkowany jad. Nieprowokowany gad jest wdzięcznym i bezpiecznym obiektem do fotografowania.
