Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piłkarz Cracovii Damian Dąbrowski: Ostatnie pół roku wykorzystałem nie tylko na leczenie kontuzji

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
Damian Dąbrowski występuje w Cracovii od sierpnia 2012 roku
Damian Dąbrowski występuje w Cracovii od sierpnia 2012 roku Andrzej Wiśniewski
Rozmowa. 25-letni piłkarz Cracovii, defensywny pomocnik Damian Dąbrowski opowiada o leczeniu kontuzji oraz marzeniach związanych z klubem i reprezentacją Polski.

- Kiedy i w jakich okolicznościach zaczęły się Pana ostatnie problemy ze zdrowiem?

- Do kontuzji doszło pod koniec czerwca na treningu, gdy trener Michał Probierz objął drużynę. Było to bodajże na trzecich czy czwartych zajęciach pod jego okiem. Podczas treningowej gierki doszło do niefortunnego starcia. Wyprzedzając zawodnika, spadłem na nogę, przeniosłem na nią cały ciężar ciała, chciałem się odwrócić i wtedy kolano „wyskoczyło”. To było zerwanie wiązadeł przednich krzyżowych.

- Jak przebiegała rehabilitacja?

- Według planu, tak jak powinna przebiegać. Zabieg przeszedłem w lipcu w Poznaniu. Początkowo noga była mocno spuchnięta, nie byliśmy w stanie w stu procentach zdiagnozować, co się dzieje i dlatego wstrzymaliśmy zabieg. Wybraliśmy Poznań po wcześniejszych ustaleniach, sprawdzeniu, gdzie, co i jak. Kierowałem się też tym, że potem na miejscu miałem pierwszą część rehabilitacji, która jest bardzo ważna. Później wróciłem do Krakowa i łączyłem rehabilitację w klubie razem z zajęciami z fizjoterapeutą Filipem Piętą w Fizjomedzie.

- Był Pan ostatnio z drużyną na zgrupowaniu w Turcji. Jak Pan ocenia ten etap powrotu do pełni sił i formy?

- Zacząłem trenować w pierwszy dzień obozu. Przez dwa tygodnie wykonałem kawał roboty. Trener chciał, żebym uczestniczył w zajęciach z drużyną, ale wiedział też, że potrzebuję więcej pracy indywidualnej. Kiedy więc mógł mi odpuścić pracę z drużyną, to trenowałem sam, bardziej intensywnie.

- W ostatnim sparingu, ze Spartakiem Suboticą, wszedł Pan na chwilę boisko. To był chyba kolejny krok w dobrą stronę?

- Jak najbardziej. Ustaliliśmy z trenerem, że nie pojadę na obóz jak na wakacje, tylko wykonać tam dobrą robotę. W piłkę już trochę pograłem, więc można powiedzieć, że te trzy minuty na murawie to nic specjalnego, ale dla mnie były ważne, bo zaznaczeniem powrotu do gry po urazie.

- Wygląda więc na to, że Pana leczenie przebiega prawidłowo.

- Krok po kroku przechodzę do następnych etapów. Zajęcia na siłowni i bieganie jest bazą, którą muszę zbudować, żeby później na boisku czuć się komfortowo i dawać sobie radę z pełnym obciążeniem. Powoli odliczam czas do powrotu na boisko. Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł grać i zapomnę o tym urazie.

- Kiedy można się spodziewać Pana powrotu na boiska ekstraklasy?

- Nie powiem nic konkretnego, bo to mijałoby się z celem. Można zapytać o to mojego fizjoterapeutę, bo ma największy ze mną kontakt, widzi, jaki jest postęp w moim leczeniu i mógłby podać jakiś termin. Nie celujemy jednak w jakąś konkretną datę. Teraz drużyna co tydzień rozgrywać będzie mecze ligowe, a pozostali zawodnicy sparingi. Te ostatnie dla mnie też będą potrzebne i będą mnie przybliżały do tego, żeby zagrać w meczu mistrzowskim.

- Najgorsze z pewnością Pan już za sobą.

- Jeszcze jest ostatnia prosta. Człowiek myśli, że jest już tak blisko spełnienia celu, ale trzeba dołożyć wszelkich starań, żeby teraz czegoś nie zaniedbać, gdy zostało już tak niewiele w porównaniu do całego czasu, jaki poświęciłem na leczenie.

- Jakie ma Pan plany na najbliższe dni?

- Teraz czekają mnie zajęcia z pełnym obciążeniem. We wtorek chłopcy odbyli pierwszy trening po długiej podróży z Turcji, nie mieli więc zbyt intensywnych zajęć. Ja trenowałem indywidualnie. Dużo biegałem, noga sobie spokojnie z tym poradziła, dlatego jestem pozytywnie nastawiony. Sam sobie delikatnie podkręciłem tempo biegu, bo widziałem, że z nogą wszystko jest w porządku.

- To Pana najgroźniejsza kontuzja w dotychczasowej karierze?

- Tak, nie było poważniejszej. Pierwszy był uraz barku, dwa lata temu, ale sam zabieg i rehabilitacja przebiegły według planu, byłem więc bardzo zadowolony. Nie odczuwam skutków tej kontuzji, wszystko jest tak, jak być powinno. Później, rok temu, doznałem urazu kostki. Było bardzo blisko tego, żeby skończył się zabiegiem, ale udało się go uniknąć. Raptem dwa tygodnie później wróciłem na ligowy mecz. W porównaniu do urazu, który mam teraz, były to kontuzje z innego pułapu.

- Czy długi, chwilami zapewne nużący okres leczenia wykorzystał Pan także w inny sposób? Na przykład na szlifowanie języka?

- Tak, wykorzystałem na dwie rzeczy – właśnie na naukę języka i zmiany podejścia do sportu.

- Chodzi o angielski?

- Tak. Na pewno jego znajomość jest przydatna. Na przykład, gdy się jedzie z rodziną na wakacje, bo człowiek wszystkie sprawy sam pozałatwia, a nie będzie się wstydził, że nie może się dogadać. Nie mówiąc już o tym, że kiedyś mogę trafić do innej ligi. Ja z domu wyniosłem sportowe talenty, a mój o sześć lat młodszy brat Dominik - językowe. Zna hiszpański i angielski – oba języki perfekt - oraz japoński. Zamawiał sobie przez internet słowniki i uczył się. Jesteśmy całkiem inni, ale to też pewnie jest fajne dla rodziców, że każdy z nas coś osiągnął. Brat chodził do klasy sportowej, bo uczęszczał do tej samej szkoły podstawowej co ja, ale do sportu go za bardzo nie ciągnie.

- Wspomniał Pan też o innym podejściu do sportu...

- Chciałem coś zmienić w przygotowaniu się do sportowych występów, bo w dość niedługim odstępie czasowym zbiegły mi się trzy urazy. Dało mi to wiele do myślenia. Zacząłem się zastanawiać, czy może jest coś nie tak w moim podejściu do futbolu. Za wiele błędów nie mogłem znaleźć, bo dość sumiennie podchodziłem do swoich obowiązków. Myślę, że gdyby zapytać moich znajomych, to by to potwierdzili. Uznałem więc, że może nie będę pracował więcej, ale bardziej świadomie. W czasie leczenia kontuzji poznałem nowych ludzi mających związek ze sportem. Przez pół roku nauczyli mnie wiele, otworzyli mi szerzej oczy na przygotowanie do gry. Na pewno coś zmienię pod tym kątem i mam nadzieję, że to zaowocuje.

- Przez lata Pana życie w dużej mierze układało się według rytmu meczowego. Tymczasem w ciągu ostatnich kilku miesięcy był Pan dłużej w domu, ale musiał walczyć o zdrowie. Jak to znosiła żona?

- Trzeba by o to zapytać Paulinę. Sam jestem ciekaw, jak to wyglądało z jej perspektywy. Na pewno byłem częściej w domu, co było widać nawet po dzieciach – oprócz syna mamy jeszcze dwuletnią córkę Zuzię – bo gdy pojechałem na obóz do Turcji, były bardzo rozczarowane. Przez pół roku zasypiałem i budziłem się z nimi, a wcześniej co tydzień były mecze, wyjazdy, hotele. Dzieci były gotowe na to, że nie było taty tylko przez chwilę, a teraz aż dwa tygodnie, więc trochę ich to kosztowało. Żonie też nie było łatwo, bo początek leczenia był dla mnie trudny. Musiałem się oswoić z tym, jaki mam uraz. Byłem w niektóre dni nieznośny. Zdawałem sobie z tego sprawę i widziałem to po żonie.

- Ponad pół roku rehabilitacji to długi okres, męczący i psychicznie, i fizycznie. Mógł Pan przynajmniej przyglądać się grze kolegów z pozycji widza. Jak ona wyglądała z tej perspektywy?

- Nie jest to fajny okres. Wręcz najgorszy, bo ogląda się mecze z boku. Zdążyłem zauważyć, że właśnie z boku, z góry, z trybun, w telewizji wszystko wygląda zupełnie inaczej, klarownie, łatwo. Człowiek podejmowałby inne decyzje. A jednak wiem, że z perspektywy boiska to wszystko nie jest takie proste. Dlatego oglądanie meczów strasznie mnie męczyło. Gdy przychodziłem do szatni, nie chciałem za wiele mieszać chłopakom w głowie, bo wiedziałem, jaka jest różnica pomiędzy oglądaniem meczu z trybuny a braniem w nim udziału. Byłem z kolegami, ale za bardzo się nie wtrącałem w to, co robią, bo czułem, że moje uwagi nie będą im potrzebne.

- Może się Pan mimo wszystko pokusić o ocenę występu drużyny, która – przypomnijmy – po 21 kolejkach ekstraklasy zajmuje dwunaste miejsce w tabeli?

- Nie wysuwałbym żadnych wniosków. Trzeba na to popatrzeć bardziej pod kątem pracy trenera. Jest pół roku w klubie, a to nie jest czas tak długi, by wystawiać oceny. Tym bardziej, że gdy przyszedł do klubu, zmieniła się drużyna, a ostatnio znowu kilku chłopaków odeszło i potrzeba będzie czasu, żeby to wszystko poukładać. Na szczęście okres zimowy był dość długi, trener miał dwa tygodnie komfortu pracy w Turcji. W sparingach było już widać jego mocną rękę. Wyniki były dobre, więc pozytywnie zapatrujemy się na rundę.

- Cracovię od strefy spadkowej dzielą tylko dwa punkty. Pana koledzy z drużyny, pytani o prognozy, są pewni utrzymania. A Pan?

- Wiara, że się utrzymamy? Nie używałbym takich sformułowań. Myślę, że nie ma potrzeby o tym mówić, bo spokojnie zapewnimy sobie byt. Wierzę naprawdę, że zaczniemy częściej punktować. Oczywiście obserwowałem drużynę w sparingach - niestety, bardziej z boku - i widzę jej postępy. Wierzę, że ta runda będzie wyglądała troszeczkę inaczej, że punktów zdobędziemy trochę więcej. Na pewno początek rozgrywek będzie kluczowy, fajnie byłoby wtedy osiągnąć pozytywne rezultaty. Wtedy drużyna nabrałaby więcej wiary w siebie. Życzyłbym sobie, żeby to tak wyglądało.

- Był Pan powoływany na zgrupowania kadry przez trenera Adama Nawałkę, ma Pan za sobą jeden występ w reprezentacji Polski – ze Słowenią w listopadzie 2016 roku. Marzy Pan o powrocie do niej?

- Miałem rozbrat z klubem i reprezentacją, dlatego na razie nie obiecują sobie za wysokich szczytów. Chciałbym w miarę szybko znów wybiegać z kolegami na ligowe boiska, co będzie kolejnym etapem, prowadzącym do tego, żeby znów zacząć myśleć o reprezentacji. Ja nie lubię jednak rozmawiać o kadrze, bo na razie moja rola w niej jest bardzo mała. Dopiero buduję swoją pozycję w niej. I zobaczymy, jak to się będzie układało. Mam nadzieję, że wrócę do kadry.

- Czy ktoś z drużyny narodowej interesował się przebiegiem Pana rehabilitacji?

- Kontaktował się ze mną trener Bogdan Zając (asystent Nawałki – przyp.). Mam z nim dobry kontakt, pewnie dlatego też, że mieszka w Krakowie. Na obozie w Turcji był jeszcze jeden z trenerów reprezentacji, bo w promieniu dwóch kilometrów od naszej kwatery trenowało parę polskich drużyn. Zamieniłem z nim kilka zdań. W reprezentacji mamy wszystko dopięte na ostatni guzik i każde nasze zagranie jest monitorowane.

- Dla gracza, który nie ma pewnego miejsca w kadrze, a w dodatku jest kontuzjowany, zainteresowanie jego stanem zdrowia ze strony sztabu szkoleniowego reprezentacji może go tylko motywować...

- W kadrze wszystko jest prowadzone bardzo profesjonalnie. Trenerzy mają stały kontakt z zawodnikami. Dlatego wiem od nich, że muszę się skupiać na swoim zdrowiu, na powrocie na boisko i tylko ode mnie zależy, czy dam sobie szansę, żeby pojechać na mistrzostwa świata do Rosji. Muszę się wyleczyć, a później moja forma sportowa będzie wykładnikiem tego, czy ktoś da mi szansę czy nie.

- Mówiąc o kadrze, używa Pan słowa „my”. To znaczy, że nadal czuje się jednym z „biało-czerwonych”.

- To trenerzy kadry zaszczepiają w nas przekonanie, że każdy jest częścią tej drużyny. Pewnie dlatego tak naturalnie mi przychodzi słowo „my”. Kiedyś trener Zając mnie zaskoczył, gdy przyszedłem na mecz Cracovii. Dzwonił do mnie, czy w przerwie znajdę czas, aby spotkać się, porozmawiać. Powiedziałem, że nie ma problemu. Trener mi gratulował, a ja się zastanawiam, czego. Kolejnego dziecka nie miałem, urodzin nie, jakiś innych szczególnych okazji też. A trener mówił, że przecież awansowaliśmy na mistrzostwa świata. Też uważam, że tak to powinno wyglądać i cieszę się, że taka atmosfera panuje w reprezentacji.

- Mundial coraz bliżej. Kibice i fachowcy ciągle rozważają, jak silna jest nasz grupa, z Senegalem, Kolumbią i Japonią. Jakie jest Pana zdanie na ten temat?

- Nie rozpatrywałbym tego w kategoriach, czy grupa jest mocna czy słaba, bo gdy się jedzie na taki turniej, to nie ma w nim przeciwników „z kapelusza”. Uważam, że rywale są silni, z różnych regionów świata, każdy preferuje inny styl gry, do każdego trzeba będzie się przygotować inaczej. Mamy mocnych przeciwników, ale nasza reprezentacja jest już na innym poziomie niż kiedyś, ma większe aspiracje. Myślę, że nie mamy się czego wstydzić, mamy mocną drużynę i jesteśmy w stanie wyjść z grupy. Byłoby delikatne rozczarowanie, gdyby się nam to nie udało.

- A gdyby Panu się nie udało pojechać do Rosji, być może miałby Pan szansę pokazać się w meczach Ligi Narodów.

- Do Cracovii wrócił do Deniss Rakels, mieszkałem z nim w pokoju. On interesuje się międzynarodową piłką, wynikami z różnych lig. Nawet więc nie musiałem zaglądać do internetu, by zdobyć jakieś informacje, bo Denis, który korzysta z nowinek technicznych, z różnych portali, od razu „sprzedawał” mi wszystkie newsy, także z kim, kto i gdzie zagramy w grupie Ligi Narodów. Fajnie, bo będziemy spotykali się z przeciwnikami z najwyższej półki (Portugalią oraz Włochami – przyp.) i nie będzie już meczów „o pietruszkę”. Każdy będzie miał swoją wagę.

- Ma Pan swego boiskowego idola, piłkarza, na którym się wzoruje?

- Gdy byłem chłopcem, moim idolem był Steven Gerrard. Zakończył już jednak występy w Liverpoolu i karierę. Dlatego dziś takiego idola nie mam, ale lubię oglądać mecze na wysokim poziomie i analizować je pod kątem gry zawodników na mojej pozycji. Gerrard grał wyżej ode mnie na boisku, ale był uniwersalną, typową „ósemką”, świetnym zawodnikiem w defensywie i ofensywie.

- Wspomniał Pan o swym bracie, który nie poszedł w Pana ślady i nie został piłkarzem. A Pana rodzice uprawiali sport?

- Tato Grzegorz gdzieś tam kopał piłkę stricte amatorsko ze swoim bratem Sławomirem, czyli moim wujkiem chrzestnym, ale to były inne czasy, w których gra w piłkę nie zapewniała środków, żeby z niej wyżyć. Dlatego szybko z tego zrezygnowali. Kibicują mi jednak bardzo, są jednymi z moich najwierniejszych kibiców. Cieszę się też z tego, że razem z żoną jesteśmy młodymi rodzicami, a ojciec kopie piłkę z moim synem, 3,5-letnim Oliwierem. Na boisku spotykają się więc trzy pokolenia.

- Miał Pan jakieś propozycje z innych klubów?

- Podczas leczenia urazu przedłużyłem kontrakt z Cracovią, obowiązuje on do czerwca przyszłego roku. Jakieś oferty były, ale znalazłem się w takiej a nie innej sytuacji, w Cracovii jestem dłuższy czas, czuję się tu komfortowo, uznałem, że to jest najlepsze miejsce do tego, aby odbudować formę i wrócić do gry.

- Ma Pan w dorobku mecz, którym mógłby się Pan pochwalić w swym piłkarskim CV, w którym wychodziło Panu niemal wszystko?

- Myślę, że nie, choć zdarzały się mecze, w których strzelałem bramki i asystowałem. Moja pozycja na boisku jest specyficzna. Nie jestem napastnikiem, „dziesiątką”, która w każdym meczu może błyszczeć, strzelać gole. Wiadomo, że marzę o takich występach, bo mam jakieś oczekiwanie wobec siebie, ale wolę bazować na tym, że w każdym kolejnym meczu prezentuję dobrą dyspozycję. Myślę, że trenerzy również oczekują, abym przez dłuższy okres prezentował równą, dobrą formę.

- Życzę więc, żeby życiowy mecz rozegrał Pan w ćwierćfinale mundialu w Rosji.

- Również tego bym sobie życzył. Byłby to piękny scenariusz.

Sportowy24.pl w Małopolsce

#TOPSportowy24

- SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Piłkarz Cracovii Damian Dąbrowski: Ostatnie pół roku wykorzystałem nie tylko na leczenie kontuzji - Dziennik Polski

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska