Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stajemy się państwem frontowym między Zachodem a najbardziej zapalną częścią Europy

Marek Bartosik
fot. archiwum
Skala nienawiści, jaka widoczna jest na ulicach Kijowa i coraz większej liczby innych ukraińskich miast, nasuwa wiele skojarzeń historycznych. Z najświeższych te sprzed 20 lat, kiedy rozpalała się aż poza granice ludobójstwa wojna na Bałkanach. Wtedy zadawaliśmy sobie pytanie, jak to jest możliwe, że w Europie w XX (jeszcze wtedy) wieku może dochodzić do rzezi, pancernych bitew, tworzenia obozów koncentracyjnych, krwawych oblężeń miast takich jak Sarajewo. A konflikt rozpalił wtedy mieszankę narodów zamieszkujących stosunkowo mały obszar na peryferiach kontynentu.

Co przytomniejsi obserwatorzy tego, jak rozpada się nie tylko politycznie, ale i mentalnie Związek Sowiecki, uprzedzali, że bałkański scenariusz może się powtórzyć właśnie w jego dawnych europejskich republikach. I staje się to na naszych oczach. Dotyczy ogromnej, ludnej, zmęczonej swą bezradnością i biedą Ukrainy. I dlatego grozi konfliktem o wiele poważniejszym niż ten w byłej Jugosławii.

Ukraina ma o wiele większe znaczenie dla Rosji niż np. Serbia, która pozostała pod jej symboliczna opieką do dziś. Podobnie dla nas, czyli Zachodu, w tym Polski. Dlatego rozwiązanie tego problemu będzie o wiele trudniejsze i kosztowniejsze. Tu kampanii nalotów na drogi, mosty, sieci energetyczne, za pomocą której USA przywołały w końcu do porządku Serbię, nie można sobie wyobrazić.

Obserwowanie wydarzeń na Ukrainie z polskiej perspektywy prowadzi więc do mało optymistycznych wniosków na przyszłość. Ustabilizowanie sytuacji po rozlewie krwi będzie tam jeszcze trudniejsze, niż dotąd. Przecież nigdy się to nie udało, choć minęło już 20 lat ukraińskiej dużo spokojniejszej niż dziś niepodległości.

Będziemy więc długo jeszcze sąsiadowali z państwem rozedrganym wewnętrznie, popadającym w rosnące problemy gospodarcze. Polska razem ze Słowacją, Węgrami i Rumunią staje się państwem frontowym między Unią Europejską i NATO a najbardziej zapalnym obszarem kontynentu. Skutki takiego sąsiedztwa będziemy odczuwali jeszcze przez lata. Oznacza ono ciągłe napięcia w stosunkach z Rosją, ogromne koszty i poczucie niestabilności. Nie jesteśmy na to przygotowani. Ani politycznie, ani ekonomicznie, ani militarnie. Ostatni aspekt niestety też trzeba brać poważnie pod uwagę.

Z drugiej strony, kiedy patrzę na zdeterminowany, ale anarchiczny, pozbawiony autorytetów i przywódców Majdan, to widzę jeszcze wyraźniej, jak wielkie historyczne szczęście miała Polska. My z jednego ustroju do drugiego przeskoczyliśmy właściwie w sposób bezbolesny. Nie byliśmy tak podzieleni jak mieszkańcy Ukrainy. Moskwa okazała się zbyt osłabiona i oddalona, by poważniej ingerować w nasze sprawy. Potrafiliśmy się zorganizować, zdobyć na wyrzeczenia. Zbudowanych jeszcze w czasach PRL autorytetów starczyło nam na długie lata III RP, choć przecież tak szybko upadały. To dzięki temu wszystkiemu dziś możemy się martwić, że jesteśmy wprawdzie na froncie, ale równocześnie cieszyć się, że po stabilniejszej i bogatszej jego stronie.
Przeglądając się dzisiaj w kijowskim lustrze przekonujemy się, jak ważna jest stabilność naszego państwa. Jak bardzo trzeba o nią dbać, pilnować. Bo do Lwowa z Krakowa jest tylko 350 kilometrów, a do Kijowa niecałe 900.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska