Kończą się właśnie pierwsze dwa tygodnie z całego sześciotygodniowego okresu zimowych ferii w Polsce. W ten weekend zimową labę zaczynają uczniowie (i ich rodzice) z województw dolnośląskiego, opolskiego, zachodniopomorskiego i właśnie mazowieckiego. Dla branży turystycznej będzie to najlepszy czas w trakcie całego zimowego wypoczynku dzieci w Polsce. Jest największe obłożenie miejsc noclegowych, największy popyt, a więc i spodziewany najlepszy zarobek.
O ile ze Ślązakami górale dogadują się bardzo dobrze, o tyle z mieszkańcami Mazowsza… również, tyle, że czasami jest więcej nerwów. Od lat utarło się, że mieszkańcy tych dwóch regionów - Podhala i Warszawy - za sobą nie przepadają. Choć tak naprawdę dla górali nie ma kompletnie znaczenia, kogo goszczą. Byle by tylko płacił…
Warszawa jedzie...
- Idą ferie warszawskie, znów będzie cyrk – taki głos słychać w Zakopanem każdego roku, gdy zbliżają się zimowe ferie woj. mazowieckiego. Wiadomo, że będzie więcej ludzi, niż w czasie innych turnusów, będą kolejki i korki.
- Jest coś w tym. Bo zawsze w czasie ferii ludzi z Mazowsza jest najwięcej nerwów i napięć – mówi pan Krzysztof, menedżer jednego z ośrodków hotelarskich w Zakopanem. – Każdego roku nam się zdarzały jakieś trudne sytuacje. Jednak świadomi naszego biznesu i odpowiedzialności rozwiązujemy je ze zrozumieniem dla gościa. Ale przyznam, że krew w człowieku nie raz się gotuje.
Przykład? Pan Krzysztof wspomina jedną z intensywnych zim w ubiegłych latach. Gdy były duże opady śniegu, gość z Warszawy nie mógł zrozumieć prośby, by rano usunąć na chwilę auto z parkingu, by mógł go odśnieżyć ciężki sprzęt. - Na 34 gości prawie wszyscy byli wyrozumiali. Widzieli, co się dzieje za oknem. Tylko ten jeden pan, pracownik korporacji w Warszawie uparł się, że jego to nie dotyczy, a hotel ma sobie poradzić inaczej. Parking został odśnieżony, oczywiście z ominięciem jego auta. Następnego dnia samochodu nie było widać, bo był pod śniegiem. Pan nie mógł ruszyć. Zrobił awanturę, że to wina hotelu. Zażądał, by mu całe auto odśnieżyć i wydostać z zaspy. Uznał, że jak płaci, to mu się należy – mówi menedżer hotelu.
„Traktują nas jak prostaków”
Jak mówią górale, goście z woj. mazowieckiego wydają się być bardziej roszczeniowi niż turyści z innych rejonów Polski.
- Udają miłych, a patrzą nas nas z góry. Traktują nas jak prostaków, jak dzicz. Uważają, że my to ciemnogród, a oni świat zjeździli i wszystko wiedzą. Mówią do nas jak biali rozmawiali z Indianami za czasów Krzysztofa Kolumba. To zdecydowanie najtrudniejszy gość – opisuje swoje doświadczenia pan Łukasz, właściciel obiektu hotelowego w centrum Zakopanego.
I podaje przykład gościa, który był u niego u ubiegłych latach. - Pan codziennie miał problem w naszej hotelowej restauracji. Np. miał pretensje, że masło jest za twarde i on nie może sobie chleba posmarować. Kelnerki już nie dawały rady z nim. Kombinowały, że mu może podadzą talerz z masłem na szklance z gorącą wodą. Skończyło się tak, że gdy pan zakończył u nas pobyt, został przeze mnie zablokowany. Nie może już do nas przyjechać. Mamy go dość – dodaje.
Inny przykład: przy pensjonacie stoją drogowe pachołki – trzymają miejsce dla dostawcy towaru do hotelowej kuchni. - Tymczasem przyjeżdża pan, nomen omen na numerach rejestracyjnych z województwa mazowieckiego, odsuwa pachołki i parkuje. Pytam się go, czy te pachołki nie dały mu do myślenia, że może one po coś zostały tu ustawione. Odpowiada, że jego to nie interesuje, że on tu musi zaparkować i tyle. Ręce opadają – mówi pan Łukasz.
W jednym z luksusowym hotelu pani warszawianka zrobiła karczemną awanturę, bo hotel miał sanki, ale bez oparcia. Skończyło się tak, że obsługa na gwałt szukała po obiektach w sąsiedztwie wymarzonych sanek dla pani.
A u nas w Warszawie...
- „Jak jestem z Warszawy i mi się należy”, albo „a u nas w Warszawie jest taniej i da się”. Takie teksty są na co dzień. Ja już nie zliczę pretensji, że nie dowiozę ich pod same drzwi atrakcji turystycznej. Oni muszą i koniec. A kłótnie o zapłatę za kurs są na porządku dziennym. Bo u nich w Warszawie jest taniej. Jakby ludzie z Warszawy mieli napisane na czole, że są ze stolicy, omijałbym ich szerokim łukiem. Szkoda nerwów – opowiadał swego czasu pan Ryszard, taksówkarz z Zakopanego.
Zresztą w opinii miejscowych kierowców spod Giewontu, zmotoryzowani z woj. mazowieckiego to jedni z najgorszych kierowców w Polsce. - W lecie to jakoś jeszcze idzie, ale jak przyjdzie zima, to jest katastrofa. Nie potrafią kompletnie jeździć w zimie. Auta za pół miliona złotych na letnich oponach. Jeżdżą jakby byli sami na drodze. Generują korki, zatory i nerwy innych kierowców. Powinni mieć zakaz wjazdu do miasta – dodaje taksówkarz.
- Dla mnie warszawiacy to same „apacze”. Bo łażą tylko po Krupówkach z góry do dołu. Jak się ich pytam, czy jakoś pomóc, coś podać, to słyszę „a patrzę tylko”. Dlatego śmieję się, że same „apacze”. Niby wielka stolica, a same biedaki. U nas mówi się, że to takie zwykłe dżemojady. Kupić dżem w spożywczaku, zjeść w pensjonacie i narzekać, że górale to skąpcy – tak o mieszkańcach stolicy mówiła pani Maria, która przez długie lata sprzedawała pamiątki na Krupówkach i napatrzyła się na zachowanie gości ze stolicy.
Jednak nie wszyscy z Warszawy są tacy sami. Zdaniem przedsiębiorców mili ludzie z Warszawy to… prawdziwi warszawiacy. - To ci, którzy żyją w stolicy od kilku pokoleń. To normalni, mili ludzie. Do pogadania i pożartowania, wyrozumiali. A ci roszczeniowi to zazwyczaj ci, którzy przeprowadzili się z mniejszych miejscowości do stolicy i zaczęli się dorabiać w korporacjach. Takie „słoiki”. Mam wrażenie, że oni tym swoim denerwującym zachowaniem chcą uwidocznić swoje osiągnięcia, swoją wyższość, lepszość. Szkoda, że nie widzą, że robią się śmieszni – dodaje Maria, prowadzący mały pensjonat na Olczy. I dodaje, że ci prawdziwy warszawiacy zdają sobie sprawę ze stereotypów o nich, które krążą po Polsce.
Mimo to, co przyznają kwaterodawcy spod Giewontu, wciąż wielu turystów zainteresowanych pobytem dzwoniąc do hotelu, czy pensjonatu zaczyna rozmowę słowami „Halo, ja dzwonię z Warszawy...”. - I już zapala się czerwona lampka, że mogą być problemy z klientem - dodają z uśmiechem kwaterodawcy.
Warszawiacy o góralach
Jak widać, sporo pretensji uzbierało się od górali. Ale i druga strona ma swoje do powiedzenia. Turyści z województwa mazowieckiego przyznają, że stereotyp górali nie jest najlepszy.
- Mówi się, że to skąpcy, że zedrą z turysty każdy grosz, że są chamami. I że piją dużo. Choć przyznam szczerze, akurat w trakcie pobytu chamskiego zachowania nie spotkaliśmy. Właściciele pensjonatu, w którym mieszkamy są grzeczni, choć małomówni. Nie widziałem, żeby chodzili pijani – mówi pani Magdalena Drożdż z okoli Warszawy.
Inni przyznają jednak, że jest drogo i za wszystko trzeba płacić. - Nie ma darmowych atrakcji, a na każdym kroku stragany z pamiątkami. A jak oglądasz tylko, to patrzą na ciebie jakbyś chciał coś ukraść. Widać, że każdy czeka tylko, byś wyciągnął portfel i płacił – dodaje pan Daniel, turysta z samej Warszawy.
Są i gorsze doświadczenia. Jak choćby słynne już właścicielki apartamentu na Pardałówce, które swego czasu paralizatorem potraktowały swoich klientów, a walizki wyrzuciły im za drzwi i przez okno. Do tego było plucie i wyklinanie. Za to panie zostały skazane przez sąd.
Niestety, nie one jedyne tak podchodzą do klientów. - Byłem w pensjonacie na Olczy. Gdy grzecznie zwróciłem uwagę właścicielce, że jest pełno kurzu i cudzych włosów w pokoju, wyrzuciła nas za drzwi. Powiedziała, że jak mi się nie podoba to droga wolna. Gdy żona próbowała załagodzić sytuację, właścicielka stwierdziła, że ona nie będzie się użerała z takimi ludźmi i wyrzuciła nas z domu. Musieliśmy na gwałt szukać noclegu – wspomina turysta Maciej Wolski.
Żyć bez siebie jednak nie mogą
Andrzej Gąsienica-Makowski, były starosta tatrzański, swego czasu mówił, że mimo tych narzekań, górale i warszawiacy się tak naprawdę lubią.
- Od czasów doktora Chałubińskiego górale czekali na warszawiaków. I jak goście przyjechali, było życie i zarobek. Dawniej jak przyjeżdżała Warszawa, to przyjeżdżała elita. Bywały tu znane aktorki, politycy, artyści. Widać, że ludzi z centralnej Polski ciągnie w góry. Małe złośliwości sobie robimy, dogadujemy sobie, ale myślę, że generalnie się lubimy – kwituje Gąsienica-Makowski.
Karol Wagner z Tatrzańskiej Izby Gospodarczej dodaje, że nowe pokolenie górali, którzy żyją z turystyki, a także inwestorzy z innych rejonów Polski nie myślą już stereotypami, ale czysto biznesowo. - Świadczą usługę jakościową nie tylko na poziomie wysokiego standardu pokoju, ale także samej komunikacji. Nie ma znaczenia skąd pochodzi klient, jak wygląda, jakie ma preferencje, czy wyznanie. Każdy klient traktowany jest tak samo, a przedsiębiorca stara się zrobić najwyższej jakości usługę. I na szczęście nowe pokolenie przedsiębiorców turystycznych działa właśnie w ten sposób – kwituje Karol Wagner.
