Piszę o tym, bo pojawiły się pierwsze kurki. Nie, nie ptaki tylko grzyby. Niewielkie, żółtopomarańczowej barwy owocniki o fantazyjnie wygiętym i poszarpanym z wiekiem kapeluszu. Poszukiwanie kurek to przyjemność. Trudno ją pomylić z niejadalną lisówką czy kolczakiem.
Co ważniejsze, zazwyczaj rośnie w tym samym zakątku, więc gdy rozsądnie eksploatować miejsce, to każdego roku można liczyć na zbiór. Dla porządku: rozsądna eksploatacja oznacza zostawienie części znalezionych grzybów w lesie, a pazerność i łakomstwo prowadzi do wyniszczenia stanowiska. Osobiście stosuję dziesięcinę: co dziesiąty owocnik zostaje na miejscu. Dla korzennego posmaku oficjalnie zowie się pieprznikiem. Nie mogę się z tym pogodzić, bo dokładnie badałem aromat wszystkich kurek, jakie trafiły przez lata w moje ręce i nigdy nie wyczułem w nich pieprzowej nuty. Mniejsza z tym.
Twarde owocniki długo zachowują świeżość i co ciekawsze rzadko, kiedy bywają robaczywe. Zaś zupa kurkowa ze śmietaną to prawdziwa poezja i rozkosz podniebienia. Niektórzy zachwycają się jajecznicą na murkach, ale moim zdaniem jaja tłumią kurkowy aromat. Niniejszym wszystkim życzę miło kurkobrania.
